Testament nad Bałtykiem: Kiedy rodzina rozdziera serce
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku mojej matki: — Zosia, nie udawaj, że nie słyszysz! Wszyscy już są! — Jej głos odbił się echem po korytarzu, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. To miał być zwykły wieczór, a zamienił się w rodzinny sąd. W salonie czekali już mój brat Paweł z żoną Izą, ciotka Halina i kuzynka Anka. Każdy z nich patrzył na mnie jak na złodziejkę.
— Siadaj — powiedział Paweł chłodno. — Musimy ustalić, co dalej z domem w Jastrzębiej Górze. — Jego palce nerwowo bębniły o stół.
— Przecież babcia zapisała go na Zosię — wtrąciła Iza, zerkając na mnie z ukosa. — Ale chyba nie zamierzasz nas wszystkich wyrolować?
Zacisnęłam dłonie na kolanach. — Przez ostatnie lata tylko ja jeździłam do babci, sprzątałam, robiłam zakupy, pilnowałam lekarstw. Wy nawet nie dzwoniliście na święta.
— Bo my mamy swoje życie! — wybuchła Anka. — Ty nie masz dzieci, to ci łatwiej! — Jej słowa uderzyły mnie jak policzek.
— A może po prostu nie chciałam patrzeć, jak babcia umiera sama? — odpowiedziałam cicho.
Matka spojrzała na mnie z wyrzutem. — Zosiu, przecież wszyscy jesteśmy rodziną. Dom nad morzem to nasze wspólne dziedzictwo. Nie możesz być taka samolubna.
Poczułam łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłam im popłynąć. — Babcia chciała, żebym to ja tam mieszkała. Sama mi to powiedziała. — Głos mi zadrżał.
— To może powinnaś się tam wyprowadzić już teraz? — syknął Paweł. — I nie liczyć na naszą pomoc.
Wtedy wstała ciotka Halina, zawsze ta najrozsądniejsza. — Dzieci, uspokójcie się. Zosia ma rację, ale może da się to załatwić inaczej? Może podzielicie się pieniędzmi po sprzedaży?
— Nie sprzedam domu! — krzyknęłam. — To jedyne miejsce, gdzie czułam się kochana.
Zapadła cisza. Matka spuściła wzrok, a Paweł zaczął coś szeptać do Izy.
Następne tygodnie były jak koszmar. Telefon dzwonił codziennie. Najpierw matka: — Zosiu, Paweł jest załamany. Myślał, że podzielisz się domem. Przecież on ma dzieci!
Potem Iza: — Słuchaj, jeśli nie chcesz wojny w rodzinie, lepiej oddaj połowę wartości. Wiesz, ile kosztują wakacje nad morzem?
Aż w końcu Paweł przyszedł osobiście. Stał w progu z papierami od prawnika.
— Albo się dogadamy po dobroci, albo idziemy do sądu. — Jego twarz była zimna jak lód.
Wtedy pękłam.
— Wiesz co? Zabierzcie wszystko! Mnie już nic nie zostało! Nawet wspomnienia babci mi odbieracie! — krzyczałam przez łzy.
Paweł spojrzał na mnie z pogardą. — Tak myślałem. Zawsze byłaś słaba.
Zamknęłam za nim drzwi i osunęłam się na podłogę. Przez godzinę płakałam tak głośno, że sąsiadka przyszła zapytać, czy wszystko w porządku.
Kilka dni później pojechałam do Jastrzębiej Góry sama. Dom stał pusty i zimny. Pachniało starym mydłem i herbatą malinową – tak jak zawsze u babci. Usiadłam na werandzie i patrzyłam na szare morze.
Wtedy zadzwoniła ciotka Halina.
— Zosiu… wiem, że jest ci ciężko. Ale nie pozwól im zabrać ci tego domu. Babcia by tego nie chciała.
— Ale ja już nie mam siły walczyć…
— Masz więcej siły niż myślisz. Oni chcą tylko pieniędzy. Ty masz coś więcej – wspomnienia i miłość babci.
Zostałam w domu przez całą jesień. Sama malowałam ściany, naprawiałam płot, sadziłam kwiaty w ogródku – tak jak uczyła mnie babcia. Czasem przychodzili sąsiedzi – pani Teresa przynosiła świeże bułki, pan Marian pomagał naprawić dach.
Rodzina przestała dzwonić. Nawet matka się nie odzywała.
W grudniu dostałam list polecony – pozew o dział spadku. Paweł domagał się połowy wartości domu.
Przez całą zimę chodziłam po urzędach, pisałam pisma, szukałam dokumentów potwierdzających opiekę nad babcią. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
W końcu przyszła rozprawa sądowa. Siedziałam naprzeciwko brata i jego żony – obcy ludzie z tą samą krwią co ja.
Sędzia spojrzała na mnie łagodnie:
— Czy jest pani gotowa zawrzeć ugodę?
Pokręciłam głową:
— Nie oddam domu za żadne pieniądze.
Po rozprawie Paweł podszedł do mnie na korytarzu:
— Jesteś żałosna. Przez ciebie rodzina się rozpadnie.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
— Rodzina rozpadła się wtedy, gdy zaczęliście liczyć pieniądze zamiast wspomnień.
Wygrałam sprawę – dom został przy mnie, ale straciłam rodzinę.
Dziś siedzę na tej samej werandzie co wtedy i patrzę na morze. Czasem przychodzą listy od matki – krótkie, chłodne, bez podpisu „kochająca mama”.
Czy warto było walczyć o dom kosztem rodziny? Czy można jeszcze odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone przez chciwość?
A może czasem trzeba wybrać siebie i pozwolić innym odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?