Urodziny, które rozdzieliły rodzinę: Cena marzenia matki

– Mamo, czy ty naprawdę zamierzasz wydać tyle pieniędzy na swoje urodziny? – głos Piotra był ostry jak brzytwa, a jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Stał w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Lucyna, jego żona, stała tuż za nim, zaciśnięte usta i wzrok wbity w podłogę.

Wiedziałam, że ta rozmowa nadejdzie. Od tygodni czułam narastające napięcie, odkąd zaczęłam planować swoje sześćdziesiąte urodziny. Chciałam świętować – raz w życiu poczuć się królową, mieć przy sobie rodzinę, przyjaciół, sąsiadów. Przez lata oszczędzałam na ten jeden wieczór. Ale Piotr i Lucyna mieli inne plany wobec moich pieniędzy.

– Piotrze, to moje oszczędności – odpowiedziałam cicho, próbując nie dać się ponieść emocjom. – Pracowałam na nie całe życie. Chcę je wydać tak, jak sobie wymarzyłam.

– Ale mamo! – Lucyna wtrąciła się nagle, podnosząc głos. – My z Piotrem chcieliśmy kupić większe mieszkanie. Wiesz, jak jest drogo w Warszawie! Ty już nie potrzebujesz tylu rzeczy…

Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę byłam już tylko przeszkodą? Starą kobietą, która powinna zniknąć z drogi młodym?

– Lucyno, rozumiem waszą sytuację. Ale to są moje pieniądze. Chcę mieć coś dla siebie. Czy to tak wiele?

Piotr westchnął ciężko i wyszedł z kuchni bez słowa. Lucyna spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Pani Halino… my naprawdę liczyliśmy na pani pomoc.

Zostałam sama przy stole, z filiżanką zimnej już herbaty. Przez okno patrzyłam na szare bloki i dzieci bawiące się na podwórku. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo – ciasne mieszkanie na Pradze, wieczne oszczędzanie, matkę liczącą każdy grosz. Przysięgłam sobie wtedy, że kiedyś będę miała coś swojego. Coś tylko dla mnie.

Przez kolejne dni atmosfera w domu gęstniała jak śmietana zostawiona na słońcu. Piotr milczał, Lucyna była chłodna i oficjalna. Nawet moja wnuczka Ola przestała wpadać po szkole na herbatniki.

W końcu nadszedł dzień urodzin. Sala w domu kultury była udekorowana balonami i girlandami. Zespół grał stare przeboje Czerwonych Gitar i Maryli Rodowicz. Przyszli sąsiedzi, koleżanki z pracy, nawet moja dawna przyjaciółka Zosia z liceum. Tylko Piotr i Lucyna przyszli spóźnieni, usiedli z boku i nie odezwali się prawie słowem przez całą imprezę.

Podczas toastu poczułam łzy pod powiekami. – Dziękuję wszystkim za obecność – powiedziałam drżącym głosem. – To dla mnie bardzo ważny dzień…

Noc po uroczystości była bezsenna. Wpatrywałam się w sufit, słysząc w głowie słowa Piotra: „My liczyliśmy na twoją pomoc”. Czy byłam samolubna? Czy powinnam była oddać im wszystko?

Następnego dnia Piotr zadzwonił.

– Mamo, musimy porozmawiać.

Spotkaliśmy się w parku. Siedzieliśmy na ławce pod kasztanem.

– Wiesz, że Lucyna jest na ciebie bardzo zła? – zaczął bez ogródek.

– Wiem – odpowiedziałam cicho.

– Myśleliśmy… no wiesz… że skoro jesteś sama, to…

– Że oddam wam wszystko? – przerwałam mu. – Piotrze, ja was kocham. Ale całe życie dawałam wam wszystko. Teraz chciałam choć raz pomyśleć o sobie.

Piotr spuścił głowę.

– Może masz rację… Ale Lucyna tego nie rozumie. Ona uważa, że rodzina powinna być najważniejsza.

– A ja nie jestem już rodziną? – zapytałam gorzko.

Piotr nie odpowiedział.

Przez kolejne tygodnie nasze kontakty były chłodne. Ola wpadała coraz rzadziej. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Zaczęły nachodzić mnie myśli: czy naprawdę warto było?

Pewnego wieczoru zadzwoniła Zosia.

– Halina, nie przejmuj się tak! Masz prawo do szczęścia! Ile razy jeszcze będziesz miała okazję świętować taką rocznicę?

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o rodzinie. O tym, jak bardzo chciałam być dla nich ważna.

Minęły miesiące. Święta spędziłam sama, pierwszy raz od lat. Piotr wysłał SMS-a: „Wesołych Świąt”. Ola zadzwoniła na chwilę, ale rozmowa była sztywna.

Czasem patrzę w lustro i widzę zmęczoną kobietę z siwymi włosami i smutnymi oczami. Czy naprawdę jedno marzenie było warte tej ceny?

Ostatnio spotkałam Olę pod blokiem.

– Babciu… mama mówi, że byłaś samolubna… Ale ja myślę, że każdy czasem musi zrobić coś dla siebie.

Przytuliłam ją mocno.

Teraz siedzę przy oknie i patrzę na zachód słońca nad Warszawą. Wciąż boli mnie serce na myśl o tym konflikcie. Ale czy naprawdę można całe życie poświęcać się innym? Czy jedno marzenie matki może rozbić rodzinę?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy szczęście jednej osoby może być warte łez innych?