Znowu ryż z jajkiem, mamo? Nie mogę już znieść tej biedy!
— Znowu ryż z jajkiem, mamo? Ile można jeść to samo?! — wrzasnąłem, trzaskając łyżką o talerz.
Matka aż podskoczyła. Łyżka wypadła jej z ręki i potoczyła się po podłodze. W jej oczach zobaczyłem strach, ale i coś więcej — upokorzenie.
— Przepraszam, Michał… To wszystko, na co nas stać — wyszeptała, nie patrząc mi w oczy.
Wtedy coś we mnie pękło. Wstałem gwałtownie, przewracając krzesło. Ryż rozsypał się po linoleum, a jajko rozlało na brudny obrus.
— To zjedz to sama! — rzuciłem przez zaciśnięte zęby. — Mam dość tej nędzy! Dość tego życia!
Matka uklękła i zaczęła zbierać pojedyncze ziarenka ryżu z podłogi. Jej palce drżały. Przez chwilę patrzyłem na nią z pogardą, ale zaraz potem poczułem dziwny ucisk w gardle. Odwróciłem się i wybiegłem z kuchni, trzaskając drzwiami.
Za ścianą słyszałem jej cichy płacz. Ale wtedy nie obchodziło mnie to. Byłem młody, wściekły na cały świat i przekonany, że zasługuję na więcej.
Wieczorem matka przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i przez chwilę milczała.
— Michał… — zaczęła cicho. — Wiem, że ci ciężko. Ale ja naprawdę robię wszystko, co mogę.
— Nie chcę już tego słuchać! — przerwałem jej brutalnie. — Mam dość życia jak żebrak! Wyjeżdżam do Warszawy. Znajdę pracę, wynajmę pokój. Nie będę tu gnił!
Matka spuściła głowę. Po chwili wyciągnęła do mnie rękę.
— Obiecaj mi tylko jedno… Odbieraj moje telefony. Proszę cię, synku.
Prychnąłem.
— Daj spokój, mamo.
— Michał… Ja już nie mam siły. Czuję, że mój czas się kończy. Jeśli kiedyś przestanę dzwonić… to znaczy, że mnie już nie ma.
Wyrwałem rękę z jej uścisku i odwróciłem się do ściany.
— Idź już.
Nie powiedziała nic więcej. Wyszła cicho, zamykając za sobą drzwi.
***
Warszawa przywitała mnie szarością i zimnem. Wynająłem pokój w starej kamienicy na Pradze. Pracowałem gdzie popadnie: na budowie, w magazynie, czasem jako ochroniarz w klubie nocnym. Pieniądze ledwo starczały na czynsz i najtańsze jedzenie z Biedronki.
Każdego dnia dzwonił telefon.
— Michałku… Jak ci minął dzień?
— Jestem zajęty, mamo. Pa.
Coraz częściej nie odbierałem wcale. Coraz bardziej mnie irytowała jej troska.
Pewnego dnia telefon milczał. Cały dzień czekałem na sygnał, ale nic się nie wydarzyło. Wieczorem poczułem dziwną pustkę. Próbowałem zadzwonić do matki — bez skutku. Numer nie odpowiadał.
Przez chwilę pomyślałem: „Może w końcu dała mi spokój”. Ale potem przyszło przerażenie: „A jeśli naprawdę coś się stało?”
Nie miałem pieniędzy na bilet powrotny do domu. Poza tym… nie chciałem wracać jak przegrany.
***
Minęły tygodnie. Praca była coraz gorsza, a ja coraz bardziej zmęczony życiem na krawędzi. Pewnego wieczoru znajomy z pracy zaproponował mi szybki zarobek:
— Michał, jest robota do zrobienia. Prosta sprawa — trzeba tylko przewieźć auto z Pragi na Wolę. Dostaniesz dwa tysiące na rękę.
Zgodziłem się bez wahania. Nie pytałem o szczegóły — liczyły się tylko pieniądze.
Wsiadłem do starego passata pod blokiem. Kluczyki leżały pod wycieraczką, tak jak powiedział Paweł. Odpaliłem silnik i wtedy zadzwonił telefon.
Nieznany numer.
— Michał… Synku… Nie rób tego. Proszę cię, wracaj do domu.
Zamarłem za kierownicą. To był głos mojej matki — cichy, drżący, ale wyraźny jak nigdy wcześniej.
— Mamo?! Żyjesz?!
— Proszę cię… Wróć do domu. Teraz.
Połączenie zostało przerwane. Próbowałem oddzwonić — numer nie istniał.
Wysiadłem z samochodu cały roztrzęsiony. Oddałem kluczyki Pawłowi i powiedziałem, że rezygnuję.
Sprzedałem telefon, kilka ubrań i butów — uzbierałem na bilet powrotny do rodzinnego miasta.
***
Gdy wysiadłem z autobusu na dworcu w Radomiu, poczułem znajomy zapach powietrza i wilgoci. Szedłem przez osiedle bloków z wielkiej płyty — wszędzie szarość i cisza.
Pod klatką zaczepiła mnie sąsiadka, pani Zofia:
— Michał… Twoja mama… Zmarła miesiąc temu.
Zatoczyłem się jak pijany.
— To niemożliwe… Przecież dzwoniła do mnie wczoraj!
Pani Zofia spojrzała na mnie ze współczuciem:
— Synku… Od dawna jej nie ma…
Wszedłem do mieszkania. W powietrzu unosił się jeszcze zapach jej perfum i gotowanego ryżu. W kuchni stał pusty talerz po kolacji — ostatniej kolacji mojej matki.
W jej pokoju zobaczyłem dwa wgłębienia w podłodze przy łóżku — tam klękała co wieczór do modlitwy za mnie.
Na stole leżała kartka:
„Boże, czuję że odchodzę. Jeśli umrę, nie będę mogła już modlić się za mojego syna Michała. Oddaję go Tobie. Jeśli będzie w niebezpieczeństwie — ostrzeż go.”
Pod spodem był mój numer telefonu napisany jej drobnym pismem.
W tej samej chwili zadzwonił telefon — powiadomienie z portalu informacyjnego:
„Strzelanina na Woli: kierowca passata nie żyje.”
Na zdjęciu rozbity samochód — ten sam, którym miałem jechać tamtej nocy.
Osunąłem się na podłogę i płakałem jak dziecko.
Zrozumiałem wtedy wszystko: matka uratowała mi życie nawet po śmierci.
Jej ostatnia modlitwa była silniejsza niż moja pycha i gniew.
Dziś siedzę przy tym samym stole co kiedyś i jem ryż z jajkiem — sam dla siebie gotuję ten prosty posiłek na pamiątkę jej miłości i poświęcenia.
Czasem łapię się na tym, że czekam aż zadzwoni telefon…
Ale wiem już jedno:
Jeśli twoja mama jeszcze do ciebie dzwoni — odbieraj zawsze.
Bo kiedyś może być za późno…
Czy potrafimy docenić tych, którzy kochają nas najbardziej — zanim ich zabraknie?