Moja mała Zosia w markowej sukience: Czy naprawdę jestem złą matką?
— Znowu ją ubrałaś w tę sukienkę? — głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając kubek po kawie, kiedy spojrzałam przez okno na podwórko. Moja mała Zosia biegała po trawie w różowej sukience z metką, którą zamówiłam przez internet. Markowa, droższa niż cała moja pensja z zeszłego miesiąca. — Mamo, to tylko ubranie — odpowiedziałam cicho, ale w środku już czułam, jak narasta we mnie fala wstydu i złości.
— Tylko ubranie? Ty chyba nie rozumiesz, co ludzie gadają! — Mama nie odpuszczała. — Cała wieś się śmieje. Mówią, że wychowujesz księżniczkę, a sama ledwo wiążesz koniec z końcem.
Zosia podbiegła do drzwi i zawołała: — Mamusiu! Zobacz, jak wysoko skaczę! — Jej uśmiech był szczery, beztroski. Przez chwilę chciałam uwierzyć, że to wszystko nie ma znaczenia. Ale wiedziałam, że zaraz usłyszę kolejne słowa krytyki.
Od kiedy urodziłam Zosię, obiecałam sobie, że dam jej wszystko to, czego sama nie miałam. Wychowałam się w biedzie, w domu, gdzie nowe buty były luksusem na komunię, a sukienki dziedziczyło się po starszych kuzynkach. Kiedy dostałam pierwszą wypłatę z pracy w sklepie odzieżowym w mieście, zamiast kupić sobie coś nowego, zamówiłam dla Zosi tę wymarzoną sukienkę. Chciałam, żeby choć ona poczuła się wyjątkowa.
Ale wieś rządzi się swoimi prawami. Ludzie tu pamiętają wszystko i nie zapominają niczego. Kiedy Zosia pojawiła się w przedszkolu w tej sukience, usłyszałam szepty matek: „Patrzcie, ta od markowych ciuchów”, „Ciekawe, skąd ona na to ma”. Nawet nauczycielka, pani Grażyna, powiedziała mi na wywiadówce: — Może lepiej byłoby kupić jej coś wygodniejszego? Dzieci się śmieją.
Wróciłam wtedy do domu i płakałam całą noc. Mój mąż, Tomek, próbował mnie pocieszać:
— Kochanie, nie przejmuj się nimi. Ważne, żeby Zosia była szczęśliwa.
Ale czy naprawdę była? Kilka dni później przyszła do mnie z płaczem:
— Mamusiu, dlaczego dzieci mówią, że jestem dziwna?
Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę jej cierpieć przez moje decyzje. Ale czy to znaczyło, że miałam przestać spełniać jej marzenia?
Konflikt narastał nie tylko we mnie. Mama coraz częściej powtarzała:
— Kiedyś dzieci były szczęśliwe bez tych wszystkich luksusów. Ty myślisz, że pieniądze dają szczęście?
A ja nie wiedziałam już, co myśleć. Chciałam być dobrą matką. Chciałam chronić Zosię przed tym światem pełnym zazdrości i zawiści. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się winna.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina:
— Wiesz co? Ludzie gadają różne rzeczy. Ale ja ci powiem jedno: lepiej mieć dziecko szczęśliwe niż modne.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez wiele dni. Czy naprawdę robiłam to dla Zosi? Czy może próbowałam uleczyć własne kompleksy z dzieciństwa?
Zosia coraz częściej wracała ze szkoły smutna. Przestała nosić sukienkę. Sama ją schowała na dno szafy.
— Nie chcę już jej zakładać — powiedziała cicho. — Chcę być taka jak inne dziewczynki.
Usiadłam wtedy na łóżku i patrzyłam na nią długo. Moja mała dziewczynka chciała po prostu należeć do grupy. A ja swoim uporem sprawiłam, że czuła się inna.
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy stole.
— Może przesadziłam? — spytałam niepewnie.
— Każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej — odpowiedział spokojnie. — Ale czasem trzeba posłuchać tego, czego ono naprawdę potrzebuje.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie swoje dzieciństwo: łzy przez stare buty i zazdrość o koleżanki z miasta. Nie chciałam tego dla Zosi. Ale czy naprawdę musiałam iść w drugą skrajność?
Następnego dnia poszłyśmy razem do sklepu po zwykłe ubrania. Pozwoliłam jej wybrać to, co chciała. Była szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Ale plotki we wsi nie ucichły. Teraz mówili: „W końcu zmądrzała”.
Patrzę dziś na Zosię i zastanawiam się: gdzie jest granica między miłością a przesadą? Czy można kochać za bardzo? A może czasem trzeba pozwolić dziecku być po prostu sobą?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie winy przez to, jak wychowujecie swoje dzieci? Jak znaleźć złoty środek między własnymi marzeniami a ich potrzebami?