Czy dzieci mogą odwrócić się od ojca po rozwodzie? Historia Jerzego, który został wymazany z życia własnych dzieci

Zadzwonił domofon. Była sobota, godzina 8:00 rano. Zerwałem się z łóżka, serce waliło mi jak młot. Przez chwilę miałem nadzieję, że to może któreś z moich dzieci – może wreszcie przyszły, żeby porozmawiać, żeby mnie wysłuchać. Ale to był tylko listonosz. Kolejna przesyłka urzędowa, kolejny dowód na to, że świat pamięta o mnie tylko wtedy, gdy trzeba coś podpisać.

Mam na imię Jerzy. Mam 62 lata i mieszkam samotnie w bloku na warszawskim Ursynowie. Kiedyś miałem rodzinę – żonę, dwójkę dzieci: syna Pawła i córkę Magdę. Dziś nie mam nikogo. I nie chodzi o to, że wszyscy umarli. Oni po prostu wymazali mnie ze swojego życia.

Wszystko zaczęło się od kłótni z żoną, Ewą. Byliśmy razem 19 lat. Na początku była miłość, wspólne plany, śmiech przy stole i spacery po Łazienkach. Potem przyszła codzienność: kredyt na mieszkanie, praca po godzinach, zmęczenie i coraz więcej pretensji. Ewa zarzucała mi, że nie angażuję się w wychowanie dzieci, że uciekam w pracę i nie słucham jej potrzeb. Ja czułem się osaczony – jakbym był tylko bankomatem i kierowcą na wycieczki szkolne.

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem późno z pracy, Ewa czekała na mnie w kuchni. Miała łzy w oczach.

– Jerzy, tak dłużej nie dam rady – powiedziała cicho. – Czuję się samotna w tym małżeństwie.

– Ja też – odpowiedziałem szczerze. – Ale przecież mamy dzieci…

– Właśnie dlatego musimy coś zmienić.

Nie potrafiliśmy już rozmawiać bez wzajemnych oskarżeń. Kłóciliśmy się o wszystko: o pieniądze, o wychowanie Pawła i Magdy, o to, kto ma posprzątać łazienkę. W końcu Ewa zaproponowała separację.

– Może jak się rozstaniemy na chwilę, zrozumiemy, czego chcemy – powiedziała.

Wyprowadziłem się do wynajętej kawalerki na Mokotowie. Myślałem, że dzieci będą chciały mnie odwiedzać. Próbowałem dzwonić do Pawła:

– Synu, może pójdziemy razem na mecz Legii?

– Nie mam czasu, tato – odpowiadał chłodno.

Magda przestała odbierać telefony. Pisałem do niej SMS-y: „Córeczko, tęsknię za tobą”. Bez odpowiedzi.

Po kilku miesiącach Ewa złożyła pozew o rozwód. Sąd przyznał jej opiekę nad dziećmi. Miałem widywać je co drugi weekend. Ale zawsze coś wypadało: Paweł miał treningi piłkarskie, Magda korepetycje z matematyki. Czułem się coraz bardziej zbędny.

Pewnego dnia pod blokiem spotkałem sąsiadkę, panią Zofię.

– Panie Jerzy, niech pan walczy o dzieci! One pana potrzebują!

Ale jak walczyć, kiedy one nie chcą nawet spojrzeć mi w oczy?

Po rozwodzie Ewa szybko ułożyła sobie życie na nowo. Poznała Marka – faceta z własną firmą budowlaną i dwoma synami z poprzedniego małżeństwa. Paweł i Magda zaczęli mówić do niego „tato”. Bolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.

Próbowałem rozmawiać z Ewą:

– Dlaczego nastawiasz dzieci przeciwko mnie?

– Ja? To ty odszedłeś! To ty zostawiłeś rodzinę! – krzyczała przez telefon.

– Ale ja chciałem tylko…

– Nie tłumacz się! Dzieci same widzą, kto jest dla nich ważny.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Koledzy pytali:

– Co u ciebie słychać?

– Wszystko dobrze – kłamałem.

A potem wracałem do pustego mieszkania i płakałem w poduszkę jak dziecko.

Minęły lata. Paweł skończył studia informatyczne na Politechnice Warszawskiej. Magda wyjechała do Wrocławia na psychologię. Dowiadywałem się o tym od znajomych albo przez Facebooka – bo mnie oboje zablokowali.

Próbowałem naprawić swoje życie. Poznałem Anię – wdowę po wojskowym z Pruszkowa. Była ciepła i wyrozumiała. Przez chwilę myślałem nawet o ślubie. Ale kiedy powiedziałem jej o dzieciach i o tym, że nie chcą mnie znać, spojrzała na mnie ze współczuciem:

– Może powinieneś spróbować jeszcze raz do nich napisać?

Napisałem listy – długie, szczere, pełne przeprosin i wspomnień z dzieciństwa: o tym, jak uczyłem Pawła jeździć na rowerze w Parku Skaryszewskim; jak Magda zasypiała przy moim czytaniu „Kubusia Puchatka”.

Nie dostałem żadnej odpowiedzi.

W zeszłym roku zachorowałem na serce. Po operacji leżałem w szpitalu przy Banacha przez dwa tygodnie. Nikt mnie nie odwiedził poza Anią i moją siostrą Haliną. Kiedy wyszedłem ze szpitala, zadzwoniłem do Pawła:

– Synu… miałem operację…

– Dobrze, że żyjesz – odpowiedział krótko i rozłączył się.

Czasem spotykam Ewę na bazarze pod Halą Mirowską. Udaje, że mnie nie widzi. Raz podszedłem do niej:

– Ewa… proszę cię… powiedz dzieciom, że je kocham.

Spojrzała na mnie zimno:

– Za późno na takie słowa.

W święta Bożego Narodzenia siadam sam przy stole. Patrzę na puste miejsca i wyobrażam sobie Pawła i Magdę jako dzieci: jak śmieją się przy choince, jak rozpakowują prezenty. Teraz mają własne rodziny – wiem to od Haliny. Paweł ma dwóch synów; Magda niedawno urodziła córkę.

Nigdy nie zobaczyłem swoich wnuków.

Czasem myślę: może zasłużyłem na to wszystko? Może byłem złym ojcem? Ale przecież kochałem ich nad życie! Pracowałem ciężko dla nich; chciałem im dać wszystko, czego sam nie miałem jako dziecko wychowane przez samotną matkę w PRL-u.

Pewnego dnia zadzwonił telefon. Numer nieznany.

– Halo?

– Dzień dobry… tu Marta Nowakowska z Fundacji „Rodzina Razem”. Pana córka zgłosiła naszą fundację do mediacji rodzinnych…

Serce mi stanęło.

– Magda? Ona chce ze mną rozmawiać?

– Tak… ale pod pewnymi warunkami.

Zgodziłem się bez wahania.

Spotkaliśmy się w małym pokoju fundacji na Ochocie. Magda weszła pierwsza – wysoka, poważna kobieta o oczach Ewy.

– Tato… przyszłam tylko dlatego, że chcę zamknąć ten rozdział mojego życia – powiedziała chłodno.

– Magda… przepraszam…

– Nie chcę przeprosin! Chcę wiedzieć dlaczego nas zostawiłeś! Dlaczego nie walczyłeś o nas?!

Zacząłem płakać – pierwszy raz od lat przy kimś innym niż Ania czy Halina.

– Bałem się… byłem słaby… myślałem, że tak będzie lepiej dla was wszystkich…

Magda patrzyła na mnie długo w milczeniu.

– Może kiedyś ci wybaczę – powiedziała w końcu i wyszła bez słowa pożegnania.

Od tamtej pory minął rok. Nadal jestem sam. Paweł nie odezwał się ani razu. Magda czasem wysyła krótkiego SMS-a: „Żyjesz?”. To wszystko.

Często siadam wieczorem na ławce przed blokiem i patrzę na ojców bawiących się z dziećmi na placu zabaw. Zazdroszczę im każdej chwili bliskości.

Czy jeden błąd naprawdę przekreśla całe ojcostwo? Czy dzieci mają prawo wymazać ojca ze swojego życia na zawsze? A może to ja powinienem pogodzić się z losem i przestać czekać na cud? Co wy myślicie?