Dwie noce i jeden dzień w sercu Zosi
— Ciągle patrzysz na zegarek? Spieszysz się? — głos pani Danuty, naszej głównej księgowej, przeciął ciszę jak nóż. Znowu. Znowu przyłapała mnie na tym samym. Nawet nie wiem, ile razy dzisiaj zerkałam na wskazówki, jakby od tego miało zależeć moje życie.
— Nie, ale… — zaczęłam, ale ona już wiedziała swoje.
— Mężczyzna? W twoim wieku tylko przez faceta kobieta może tak śpieszyć czas — rzuciła z uśmiechem, który miał być życzliwy, ale czułam w nim nutę kpiny.
Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że nie czeka na mnie żaden mężczyzna, że w domu mam tylko matkę, która coraz częściej zapomina, kim jestem? Że mój świat to praca w biurze rachunkowym i wieczory z herbatą przy oknie, za którym życie toczy się gdzie indziej?
Ale tego dnia wszystko było inne. Czułam w sobie niepokój, jakby coś miało się wydarzyć. Może dlatego czas wlókł się jak ślimak, wolno i ciężko. Do końca pracy zostały jeszcze całe godziny.
Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę biura. Spojrzałam na ekran: „Mama”. Zamarłam. Odbierając, usłyszałam tylko płacz i niezrozumiałe słowa. Wybiegłam z biura bez słowa wyjaśnienia. Danuta rzuciła za mną: — Zosia! Co się dzieje?!
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: muszę być w domu. Biegłam przez ulice Krakowa, mijając ludzi zajętych swoimi sprawami. Wpadłam do mieszkania i zobaczyłam mamę siedzącą na podłodze w kuchni. Trzymała w rękach rozbity kubek i płakała.
— Mamo… — uklękłam obok niej. — Wszystko dobrze?
Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. — Zosiu… gdzie jest twój tata? — zapytała nagle.
Zamarłam. Tata odszedł dziesięć lat temu. Mama coraz częściej o tym zapominała.
— Poszedł do pracy, mamo — skłamałam łagodnie, głaszcząc ją po włosach.
Tego wieczoru siedziałam przy niej długo. Próbowałam ją uspokoić, zrobić kolację, posprzątać kuchnię. Czułam się jak dziecko we mgle. W pewnym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
Otworzyłam niepewnie. Na progu stał mój brat Marek, którego nie widziałam od miesięcy.
— Cześć, Zośka — powiedział cicho. — Mama dzwoniła do mnie kilka razy dzisiaj…
— Marek, czemu cię nie było tyle czasu? — wybuchłam nagle złością i żalem. — Ja tu jestem sama! Ty masz swoją rodzinę, a ja…
— Przepraszam — spuścił wzrok. — Ale nie mogę wszystkiego rzucić…
Usiedliśmy razem przy stole. Mama zasnęła w fotelu, a my rozmawialiśmy szeptem.
— Zosia… musimy coś postanowić — zaczął Marek. — Mama nie może już być sama z tobą. Ty też masz prawo żyć…
— Jakie życie? — przerwałam mu gorzko. — Praca i opieka nad mamą? To wszystko?
— Może dom opieki? — rzucił ostrożnie.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
— Nigdy! — syknęłam przez łzy.
Noc była długa i bezsenna. Siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta i zastanawiając się, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa. Kiedy ostatni raz czułam się kochana? Czy to wszystko ma sens?
Nad ranem mama obudziła się z krzykiem. Szukała taty po całym mieszkaniu. Marek próbował ją uspokoić, ale ona nie poznawała nas obojga.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: może Marek ma rację? Może ja już nie daję rady?
Dzień minął jak we śnie. Musiałam wrócić do pracy. Danuta spojrzała na mnie z troską:
— Zosia… wyglądasz okropnie. Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. O mamie, o Marku, o tym, że nie wiem już, co robić.
— Musisz pomyśleć o sobie — powiedziała cicho Danuta. — Inaczej kiedyś się rozpadniesz.
Po pracy wróciłam do domu i zobaczyłam Marka pakującego rzeczy mamy do torby.
— Co robisz?!
— Dzwoniłem do ośrodka w Wieliczce. Mają miejsce od jutra…
Wybuchłam płaczem. Krzyczałam na niego, na siebie, na cały świat. Mama patrzyła na nas zdezorientowana.
— Nie chcę tam jechać! — płakała.
Ale Marek był nieugięty.
Dwie noce i jeden dzień spędziłam na walce ze sobą i z bratem. Na końcu zostało tylko zmęczenie i pustka.
Kiedy odprowadzaliśmy mamę do samochodu pracownika ośrodka, trzymała mnie za rękę tak mocno, jakby chciała mnie zatrzymać przy sobie na zawsze.
— Zosiu… wrócisz po mnie? — zapytała cicho.
Nie potrafiłam odpowiedzieć.
Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu i słyszę echo jej słów. Czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą córką i jednocześnie ratować siebie?
A może każda decyzja jest trochę zła i trochę dobra? Czy ktoś z was kiedyś musiał wybierać między sobą a kimś bliskim?