Powrót z towarzystwem: Dziennik Haliny Kowalskiej
Zawsze myślałam, że po sześćdziesiątce życie będzie spokojniejsze. Że wieczory spędzę z drutami w ręku, słuchając radia i czekając na telefon od wnuczki Oli. Ale tamtego wieczoru, kiedy już miałam odkładać robótkę i szykować się do snu, usłyszałam znajomy dźwięk klucza w zamku. Było po dziewiątej, sąsiedzi już dawno pogasili światła, a ja poczułam niepokój. Syn miał wrócić wcześniej, obiecał. „Tylko na chwilę wyskoczę do Staszka, mamo, nie martw się” – mówił rano. Ale znałam te jego chwile.
Drzwi zaskrzypiały, a do przedpokoju wtoczył się nie tylko mój syn Marek, ale i dwóch jego kolegów. Jeden z nich był mi zupełnie obcy – wysoki, z tatuażem na szyi i spojrzeniem, które od razu wzbudziło we mnie lęk. Drugi to był Andrzej, sąsiad z klatki obok, od lat bezrobotny, często widywany pod sklepem z piwem. „Dobry wieczór, pani Halinko!” – krzyknął Andrzej, chwiejąc się na nogach. Marek próbował udawać trzeźwego, ale widziałam po jego oczach, że wypił więcej niż zwykle.
– Marek, co to ma znaczyć? – zapytałam cicho, starając się nie okazać strachu.
– Mamo, spokojnie, chłopaki tylko na chwilę. Przemarzliśmy trochę – odpowiedział, unikając mojego wzroku.
W kuchni rozległ się brzęk butelek. Zamarłam. Przez chwilę chciałam zamknąć się w swoim pokoju i udawać, że nic się nie dzieje. Ale przecież to mój dom! Nie pozwolę, żeby obcy ludzie rozsiadali się w mojej kuchni jak u siebie.
– Marek, proszę cię, nie rób mi tego. Wiesz, że nie lubię takich sytuacji – powiedziałam stanowczo.
– Mamo, daj spokój! To tylko koledzy! – odburknął i wszedł do kuchni.
Siedziałam przez chwilę na kanapie, słysząc śmiechy i przekleństwa zza ściany. W końcu zebrałam się na odwagę i weszłam do kuchni. Na stole stały już trzy butelki wódki i talerz z moimi kanapkami przygotowanymi na jutro. Obcy mężczyzna spojrzał na mnie z kpiną.
– Pani syn to złoty chłopak – powiedział z fałszywym uśmiechem.
– Proszę was, jest późno. Sąsiedzi mogą zadzwonić po policję – próbowałam przemówić im do rozsądku.
Andrzej tylko się zaśmiał:
– Pani Halinko, my tu tylko chwilkę posiedzimy!
Wiedziałam już, że to nie potrwa chwilę. Wróciłam do pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Siedziałam na łóżku, wsłuchując się w coraz głośniejsze rozmowy i śmiechy. Czułam się bezradna i upokorzona we własnym domu. Przypomniały mi się czasy młodości Marka – jak był grzecznym chłopcem, jak razem piekliśmy ciasta na święta. Gdzie popełniłam błąd? Kiedy straciłam z nim kontakt?
Po północy usłyszałam trzask tłuczonego szkła i krzyk. Wybiegłam z pokoju – Marek stał nad Andrzejem z pięścią uniesioną do góry. Obcy mężczyzna próbował ich rozdzielić.
– Przestańcie! Co wy wyprawiacie?! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Marek spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach:
– Zawsze musisz się wtrącać! To przez ciebie nic mi w życiu nie wychodzi!
Zamarłam. Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież całe życie starałam się być dla niego wsparciem. Po chwili wszyscy trzej wybiegli z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadła ramka ze zdjęciem Oli.
Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Nad ranem zadzwoniła Ola:
– Babciu, wszystko w porządku? Słyszałam od sąsiadki, że coś się działo u was w nocy.
Nie chciałam jej martwić.
– Wszystko dobrze, kochanie – skłamałam.
Ale Ola była uparta:
– Babciu, przyjadę dziś po południu.
Kiedy przyszła, zobaczyła rozbite szkło i ślady po nocnej awanturze. Usiadła obok mnie i mocno mnie przytuliła.
– Babciu… musisz coś z tym zrobić. Marek cię niszczy.
Poczułam wstyd i żal. Przecież to mój syn! Jak mogę wyrzucić go z domu? Ale Ola była stanowcza:
– Babciu, on cię wykorzystuje. Musisz pomyśleć o sobie.
Przez kolejne dni Marek nie wracał do domu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Bałam się własnego syna – tego samego chłopca, którego kiedyś tuliłam do snu.
W końcu przyszedł list polecony – wezwanie do zapłaty za długi Marka. Okazało się, że zastawił część mieszkania pod pożyczkę u lichwiarza. Zadrżały mi ręce. Jak mogłam być tak ślepa?
Ola pomogła mi znaleźć prawnika. Rozpoczęła się długa walka o mieszkanie i o własną godność. Marek wrócił jeszcze raz – pijany, błagający o przebaczenie i pieniądze.
– Mamo… tylko ty mi zostałaś…
Patrzyłam na niego przez łzy:
– Synku… ja już nie mam siły.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam zamykając przed nim drzwi. Czy matka może przestać kochać swoje dziecko? Czy powinna wybrać siebie kosztem rodziny?
Czasem patrzę na zdjęcie Oli i myślę: może to ona nauczy mnie być silną kobietą? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, których kochamy najbardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?