Sekret mojej matki: Trzydzieści pięć lat życia w cieniu – historia Marii z Pragi Południe
– Mamo, dlaczego nigdy nie masz zdjęć z dzieciństwa? – Kasia patrzyła na mnie z tym swoim upartym błyskiem w oczach, który odziedziczyła po ojcu. Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Znowu to pytanie. Ile razy jeszcze będę musiała wymyślać kolejne kłamstwa?
Przez trzydzieści pięć lat żyłam jako Marek. Wszyscy w naszej kamienicy na Pradze Południe znali mnie jako cichego, zamkniętego w sobie mężczyznę, który samotnie wychowuje córkę. Nikt nie wiedział, że każda moja decyzja, każdy gest, był podszyty strachem, że ktoś odkryje prawdę. Że Maria – ta prawdziwa ja – została pogrzebana pod warstwami męskich ubrań i głosem, który musiałam przybierać, by nie wzbudzać podejrzeń.
Kiedy Kasia się urodziła, miałam dwadzieścia dwa lata i byłam sama. Jej ojciec, Paweł, zniknął zaraz po tym, jak dowiedział się o ciąży. Moja matka wyrzuciła mnie z domu, gdy tylko wyznałam jej, kim naprawdę jestem. „Nie będziesz robić wstydu rodzinie!” – krzyczała wtedy. Zostałam z noworodkiem na rękach i świadomością, że jeśli chcę przetrwać, muszę się ukryć.
Wtedy narodził się Marek. Wynajęłam pokój u starej pani Haliny na Grochowie. „Dobrze, że pan się dzieckiem zajmuje – rzadko się to widzi” – powtarzała sąsiadka z naprzeciwka. Każdego dnia bałam się, że ktoś zauważy coś dziwnego: mój sposób chodzenia, gesty, spojrzenia. Nauczyłam się mówić głębszym głosem, nosić luźne ubrania, nie patrzeć ludziom w oczy.
Kasia rosła szybko. Była bystra i wrażliwa, zadawała mnóstwo pytań. „Tato, dlaczego nie masz dziewczyny?”, „Tato, czemu nigdy nie chodzimy na basen?” – pytała niewinnie. Każde takie pytanie wbijało mi sztylet w serce. Chciałam jej dać wszystko, ale nie mogłam dać jej siebie – tej prawdziwej.
Najgorsze były zebrania w szkole. Siedziałam wśród innych ojców, słuchałam ich rozmów o piwie i piłce nożnej. Czułam się jak intruz. Raz jedna z matek zapytała mnie: „A pańska żona?” Zatkało mnie na chwilę. „Zmarła przy porodzie” – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
Przez lata nauczyłam się żyć w cieniu. Pracowałam jako nocna sprzątaczka w szpitalu na Szaserów – nikt tam nie zadawał pytań. Kasia była moim całym światem. Gdy zachorowała na zapalenie płuc i przez tydzień leżała w szpitalu, nie spałam ani minuty. Siedziałam przy jej łóżku i modliłam się do Boga, którego już dawno przestałam rozumieć.
Kiedy miała siedemnaście lat, zaczęła się buntować. „Nie rozumiesz mnie!”, „Nigdy nie mówisz o sobie!”, „Jesteś jak cień!” – krzyczała podczas kłótni. Bolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Chciałam jej powiedzieć prawdę, ale bałam się ją stracić.
Pewnego dnia znalazła w szafie stare zdjęcie – jeszcze sprzed przemiany. Stałam na nim z długimi włosami i szerokim uśmiechem obok Pawła. „Kto to jest?” – zapytała podejrzliwie. Zamarłam. „To… moja siostra” – odpowiedziałam drżącym głosem.
Czułam się jak więzień własnego życia. Każdego dnia patrzyłam w lustro i widziałam obcą twarz. Czasem nocą zakładałam sukienkę schowaną na dnie szafy i tańczyłam po cichu do muzyki z radia. Tylko wtedy czułam się sobą.
Minęły lata. Kasia wyjechała na studia do Krakowa. Zostałam sama w naszym małym mieszkaniu na Grochowie. Czasem dzwoniła: „Tato, wszystko dobrze?”, „Tato, potrzebujesz czegoś?”. Za każdym razem chciałam powiedzieć: „Jestem twoją matką” – ale słowa grzęzły mi w gardle.
Teraz mam pięćdziesiąt siedem lat i coraz trudniej mi udawać Marka. Ciało odmawia posłuszeństwa, a dusza krzyczy o wolność. Ostatnio Kasia przyjechała z narzeczonym na święta. Siedzieliśmy przy stole, a ona nagle powiedziała: „Tato… czuję, że coś przede mną ukrywasz”.
Popatrzyłam jej prosto w oczy i pierwszy raz od lat poczułam odwagę.
– Kasiu… muszę ci coś powiedzieć.
Zanim skończyłam mówić, łzy płynęły mi po policzkach. Opowiedziałam jej wszystko: o Marii, o Pawle, o strachu i samotności. Siedziała długo w ciszy.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – wyszeptała.
– Bałam się cię stracić.
Przytuliła mnie mocno.
– Jesteś moją mamą. I zawsze będziesz.
Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę Marię – zmęczoną życiem kobietę, która przez trzydzieści pięć lat żyła w cieniu dla dobra swojego dziecka.
Czy warto było poświęcić siebie dla miłości? Czy gdybym mogła cofnąć czas, odważyłabym się być sobą wcześniej?
A wy… czy potrafilibyście żyć całe życie w ukryciu dla kogoś bliskiego?