Dzień, w którym nie byłam mile widziana: urodziny bez babci
— Mamo, proszę… nie przychodź jutro na urodziny Antosia. — Głos Pawła drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. — Kasia uważa, że psujesz atmosferę. Chcemy, żeby było spokojnie.
Zamarłam z telefonem przy uchu. Słowa mojego syna rozlały się po mnie jak lodowata woda. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Antoś miał jutro pięć lat. Mój ukochany wnuk, dla którego piekłam najlepsze drożdżówki, którego tuliłam, gdy miał kolki i którego śmiech był dla mnie światłem w najciemniejsze dni.
— Paweł… — wyszeptałam. — Przecież to jego urodziny. Ja…
— Mamo, proszę. Nie chcę kłótni. — Przerwał mi szybko. — Zrozum mnie.
Rozłączył się. Zostałam sama w kuchni, wśród zapachu świeżo upieczonego ciasta, które miało być prezentem dla Antosia. Usiadłam ciężko przy stole, patrząc na swoje dłonie. Drżały.
W głowie kłębiły mi się wspomnienia. Paweł był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama, po tym jak jego ojciec odszedł do innej kobiety, zostawiając nas z długami i pustką w mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Były dni, kiedy nie miałam siły podnieść się z łóżka, ale dla Pawła zawsze znajdowałam resztki energii.
Pamiętam, jak pierwszy raz przyprowadził Kasię do domu. Była cicha, zamknięta w sobie, ale widziałam, jak bardzo mu na niej zależy. Starałam się być miła, choć od początku czułam dystans z jej strony. Nigdy nie powiedziała mi wprost, co jej przeszkadzało — może to, że byłam zbyt opiekuńcza? Że czasem doradzałam Pawłowi w sprawach wychowania? Może powinnam była trzymać się z daleka?
Z czasem relacje stawały się coraz chłodniejsze. Kasia unikała rozmów ze mną, a Paweł coraz częściej stawał po jej stronie. Gdy urodził się Antoś, myślałam, że wszystko się zmieni. Że wnuk nas połączy. Przez pierwsze miesiące pozwalali mi pomagać — kąpać go, usypiać, śpiewać kołysanki, których nauczyła mnie moja mama.
Ale potem zaczęły się drobne uszczypliwości. „Mamo, nie dawaj mu tyle słodyczy.” „Mamo, nie zabieraj go na dwór bez czapki.” „Mamo, nie mów mu takich rzeczy.” Każde takie zdanie bolało jak ukłucie szpilką.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Kasi z Pawłem:
— Twoja matka wszystko wie najlepiej! Nie mogę już tego znieść! — syknęła Kasia.
— Daj spokój… Ona chce dobrze.
— Ale ja nie chcę jej rad! To nasze dziecko!
Od tamtej pory coraz rzadziej mnie zapraszali. Na święta dostawałam zaproszenie dzień przed Wigilią — żebym „nie musiała się przemęczać”. Na Dzień Babci Antoś dzwonił przez telefon, bo „byliśmy akurat na wyjeździe”.
A teraz… teraz nawet na jego urodziny nie mogę przyjść.
Wstałam i podeszłam do okna. Za szybą szarzało popołudnie. Na podwórku dzieci grały w piłkę, ich śmiech niósł się echem między blokami. Pomyślałam o mojej mamie — jak bardzo była obecna w moim życiu, nawet gdy się kłóciłyśmy. Nigdy nie pozwoliłabym sobie jej odsunąć.
Telefon zadzwonił ponownie. To była Basia, moja sąsiadka i przyjaciółka od lat.
— Haniu? Wszystko w porządku?
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się w słuchawkę.
— Basia… Paweł nie chce mnie jutro na urodzinach Antosia…
Basia milczała chwilę.
— Chcesz przyjść do mnie? Upiekłam sernik…
Przyjęłam zaproszenie. Wieczorem siedziałyśmy razem przy kuchennym stole Basi, popijając herbatę z cytryną.
— Wiesz co? — zaczęła Basia ostrożnie. — Może powinnaś porozmawiać z Kasią? Może coś ją boli?
— Próbowałam tyle razy… Ona mnie unika. Paweł zawsze ją broni.
Basia pokiwała głową.
— Czasem dzieci muszą same dojrzeć do pewnych rzeczy. Może za bardzo chcesz być obecna?
Zabolało mnie to pytanie. Czy naprawdę jestem zbyt nachalna? Czy to źle, że chcę być częścią ich życia?
Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Przez chwilę łudziłam się, że to był tylko zły sen. Ale wiadomość od Pawła była prawdziwa.
O dziesiątej rano usiadłam przy stole i napisałam list do Antosia:
„Kochany Antosiu,
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Babcia bardzo Cię kocha i zawsze o Tobie myśli. Mam nadzieję, że kiedyś znów będziemy razem piec drożdżówki i chodzić na spacery do parku.
Twoja Babcia Hania”
Zapakowałam ciasto i list do torby i poszłam na pocztę. Wysłałam paczkę pod adres Pawła.
Resztę dnia spędziłam na spacerze po parku Bródnowskim. Patrzyłam na rodziny bawiące się razem i czułam ukłucie zazdrości i żalu. Dlaczego moje dziecko mnie odrzuca? Czy naprawdę jestem taka trudna?
Wieczorem zadzwoniła moja siostra Ela z Gdańska.
— Haniu… Paweł dzwonił do mnie rano — powiedziała cicho. — Martwi się o Ciebie.
— Martwi się? To dlaczego mnie rani?
— On jest między młotem a kowadłem… Kasia groziła mu rozwodem, jeśli nie postawi granic Twojej obecności.
Zatkało mnie.
— Rozwodem?
— Tak mówił…
Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do Kasi i wykrzyczeć jej wszystko prosto w twarz: jak bardzo ją zraniła, jak zabrała mi syna i wnuka. Ale powstrzymałam się.
Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. Unikałam ludzi na klatce schodowej, nie odbierałam telefonów od znajomych z chóru parafialnego. Nawet Basia nie mogła mnie wyciągnąć na kawę.
Po tygodniu zadzwonił Paweł.
— Mamo…
Milczałam długo.
— Przepraszam — powiedział w końcu cicho. — Antoś pytał o Ciebie cały dzień…
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Paweł… Ja tylko chciałam być częścią waszego życia…
— Wiem… Ale Kasia… Ona naprawdę źle znosi Twoją obecność…
— Czy to znaczy, że już nigdy nie zobaczę wnuka?
Paweł westchnął ciężko.
— Nie wiem… Może kiedyś coś się zmieni…
Odłożyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciszy.
Czasem miłość to za mało. Czasem rodzina potrafi zranić najmocniej ze wszystkich ludzi na świecie. Zastanawiam się tylko: czy naprawdę można być „za bardzo” kochającą matką i babcią? Czy to ja zawiodłam jako matka — czy może świat wokół mnie zmienił się tak bardzo, że już nie ma w nim miejsca dla takich jak ja?
A Wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niepotrzebni własnej rodzinie?