Marzenia synowej o dziecku: kto za to zapłaci?
– Mamo, czy mogłabyś pożyczyć nam trochę pieniędzy? – głos mojego syna, Michała, rozbrzmiewał w słuchawce z nieśmiałą nutą, której nie słyszałam od lat. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów jest małym chłopcem, który prosi o lody w upalny dzień. Ale przecież Michał ma już trzydzieści dwa lata, żonę i własne mieszkanie – choć na kredyt.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam w tle głos jego żony, Agaty. – Powiedz mamie, że to naprawdę ważne. Przecież ona wie, jak bardzo tego chcemy! – Jej ton był niecierpliwy, jakby chodziło o coś oczywistego, coś, co po prostu mi się należy.
Westchnęłam ciężko i usiadłam przy kuchennym stole. Przez okno wpadało blade światło marcowego popołudnia, a ja poczułam się nagle bardzo zmęczona. Ile razy już to przerabialiśmy? Najpierw ślub – „Mamo, pomożesz z weselem?” Potem mieszkanie – „Mamo, może pożyczysz na wkład własny?” Teraz dziecko. In vitro. Lekarze, badania, leki. Wszystko kosztuje. A ja? Ja mam być tym bankomatem, który zawsze się uśmiecha i wypłaca.
– Michał, czy wy naprawdę nie możecie sami tego ogarnąć? – zapytałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.
– Mamo… – zawahał się. – Wiesz, jak bardzo chcemy mieć dziecko. To nasza ostatnia szansa. Agata jest załamana. Ja też…
Wiedziałam. Widziałam ich smutne oczy podczas ostatniej wizyty. Agata prawie nie jadła obiadu, Michał bawił się widelcem. Ale czy to znaczy, że mam brać na siebie ich marzenia? Czy jestem winna temu, że los im nie sprzyja?
Pamiętam dzień, kiedy Michał przyprowadził Agatę pierwszy raz do domu. Była piękna, pewna siebie i… wymagająca. Od początku wiedziałam, że będzie chciała więcej od życia niż ja kiedykolwiek miałam. Zawsze miała plan na wszystko – od koloru ścian w salonie po wybór szkoły dla dzieci, których jeszcze nie było.
– Mamo, przecież ty masz oszczędności – rzuciła kiedyś mimochodem Agata podczas rodzinnego obiadu. – My teraz musimy inwestować w przyszłość.
Zabolało mnie to wtedy. Pracowałam całe życie jako nauczycielka w podstawówce. Odkładałam każdy grosz na czarną godzinę. Nie na ich przyszłość – na swoją starość! Ale jak tu odmówić własnemu dziecku?
Teraz siedziałam sama w kuchni i czułam się jak aktorka w absurdalnym teatrze. Michał i Agata pisali scenariusz mojego życia, a ja miałam tylko jedną rolę: płacić rachunki za ich marzenia.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra.
– Znowu proszą cię o pieniądze? – zapytała bez ogródek.
– Tak… Tym razem na in vitro.
– A ty co? Znowu im dasz?
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony kochałam syna i chciałam dla niego wszystkiego najlepszego. Z drugiej – czułam się wykorzystywana.
Kilka dni później Michał i Agata przyszli do mnie osobiście.
– Mamo – zaczęła Agata bez zbędnych wstępów – lekarz powiedział, że nie możemy czekać. Potrzebujemy tych pieniędzy teraz.
Spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach widziałam determinację graniczącą z desperacją. Michał stał obok niej jak cień.
– A co jeśli wam nie dam? – zapytałam nagle.
Agata zbladła.
– To… to będziemy musieli zrezygnować – wyszeptała.
Michał spuścił głowę.
– Mamo…
W tej chwili poczułam się okropnie. Czy naprawdę chcę być tą osobą, która odbierze im szansę na dziecko? Ale czy to sprawiedliwe wobec mnie?
Następnego dnia nie mogłam spać całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. Przypomniałam sobie własne młode lata – jak z mężem sami walczyliśmy o wszystko: mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, kredyt na pralkę, nocne zmiany w pracy… Nikt nam nie pomagał. Ale dzięki temu byliśmy silniejsi.
Rano zadzwoniłam do Michała.
– Synku… Pomogę wam, ale pod jednym warunkiem: musicie zacząć sami planować swoją przyszłość. Nie mogę być waszym portfelem do końca życia.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Rozumiem, mamo – powiedział cicho Michał.
Agata nie odezwała się ani słowem przez kilka dni. W końcu przyszła do mnie sama.
– Przepraszam – powiedziała niespodziewanie szczerze. – Może za bardzo naciskałam… Po prostu bardzo chcę być matką.
Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam łzy.
– Wiem – odpowiedziałam łagodnie. – Ale musisz zrozumieć też mnie.
Od tamtej pory coś się zmieniło między nami. Michał zaczął szukać dodatkowej pracy, Agata ograniczyła wydatki na drobiazgi. Nie było łatwo, ale przynajmniej poczułam, że nie jestem już tylko widzem w ich teatrze życia.
Czasem zastanawiam się jednak: czy naprawdę można wyznaczyć granicę między pomocą a wykorzystywaniem? Czy matka kiedykolwiek przestaje być odpowiedzialna za szczęście swojego dziecka? Może każda z nas musi sama znaleźć odpowiedź na to pytanie…