Spóźnione macierzyństwo: wiosna przypomina o niezapomnianym grzechu
– Alicja, czy ty w ogóle mnie słuchasz? – głos Miłosza przebił się przez szum w mojej głowie jak dzwonek alarmowy. Stałam przy oknie, patrząc na rozkwitające magnolie w ogrodzie sąsiadów. Wiosna zawsze była dla mnie czasem nadziei, nowego początku. Ale tego roku czułam tylko ciężar.
– Słucham, tylko… – urwałam, bo nie wiedziałam, jak dokończyć. Miłosz westchnął ciężko i odłożył kubek z kawą na blat. – Znowu jesteś nieobecna. Od tygodni. Co się dzieje?
Nie odpowiedziałam. Jak miałam mu powiedzieć, że wszystko we mnie krzyczy? Że każda gałązka, każdy zapach świeżej ziemi przypomina mi o czymś, o czym chciałam zapomnieć na zawsze? O grzechu, który popełniłam lata temu, zanim jeszcze urodził się nasz syn Staś.
Miałam wtedy dwadzieścia siedem lat i świat stał przede mną otworem. Pracowałam w agencji reklamowej na Mokotowie, piłam kawę z papierowych kubków i śmiałam się z koleżankami z działu kreacji. Miłosz był wtedy jeszcze tylko chłopakiem z sąsiedztwa, z którym czasem chodziłam na koncerty. Pewnego dnia zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym i świat zatrzymał się na chwilę. Nie byłam gotowa. Nie chciałam dziecka. Bałam się, że wszystko stracę: wolność, karierę, siebie.
Nie powiedziałam nikomu. Nawet Miłoszowi. Po cichu umówiłam się na zabieg w prywatnej klinice na Żoliborzu. Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę: szare ściany, zapach środków dezynfekujących, obojętność pielęgniarek. Po wszystkim wróciłam do domu i przez tydzień nie wychodziłam z łóżka. Potem życie potoczyło się dalej – awansowałam, wyjechałam na szkolenie do Londynu, zaczęliśmy z Miłoszem poważniej myśleć o wspólnej przyszłości.
Czasami myślę, że tamta decyzja była początkiem wszystkiego, co później poszło nie tak. Kiedy urodził się Staś, byłam już inną kobietą – bardziej ostrożną, mniej spontaniczną. Kochałam go nad życie, ale nigdy nie chciałam mieć drugiego dziecka. Powrót do pieluch, nieprzespanych nocy i dziecięcych histerii wydawał mi się czymś niemożliwym do zniesienia. Zwłaszcza teraz, gdy moja kariera wreszcie nabrała tempa – pojawiły się nowe projekty, podróże służbowe do Berlina i Pragi, spotkania z ludźmi, którzy widzieli we mnie kogoś więcej niż tylko matkę.
A jednak tej wiosny coś się zmieniło. Staś skończył siedem lat i coraz częściej pytał o rodzeństwo. – Mamo, dlaczego nie mam siostry? Franek z klasy ma aż dwie! – mówił z wyrzutem w głosie. Miłosz patrzył na mnie wtedy tym swoim cichym spojrzeniem pełnym pytań, których nigdy nie zadawał na głos.
Któregoś wieczoru wróciłam do domu późno. W przedpokoju czekała na mnie teściowa – pani Halina, która od zawsze miała swoje zdanie na każdy temat.
– Alicjo, nie uważasz, że Staś jest już za duży na jedynaka? – zapytała bez ogródek.
– To nasza sprawa – odpowiedziałam chłodno.
– Wiem, ale… dzieci są szczęśliwsze w rodzeństwie. Sama widzisz po Stasiu, jak mu brakuje towarzystwa.
Zacisnęłam pięści. Nikt nie wiedział o moim sekrecie. Nikt nie rozumiał tego ciężaru.
W pracy też zaczęło się psuć. Nowa szefowa – pani Dorota – była młodsza ode mnie o pięć lat i miała już dwójkę dzieci. Zazdrościłam jej energii i pewności siebie.
– Alicja, musisz być bardziej elastyczna – powiedziała mi podczas oceny rocznej. – Wiem, że masz rodzinę, ale firma potrzebuje ludzi gotowych na zmiany.
Poczułam się jak ktoś, kto stoi na rozstaju dróg i nie wie, gdzie pójść dalej.
Pewnej nocy obudziłam się zlana potem. Śniło mi się dziecko – dziewczynka o ciemnych włosach i dużych oczach. Wołała do mnie: „Mamo!”. Obudziłam Miłosza łkającym szeptem.
– Co się dzieje? – spytał zaspany.
– Miłosz… ja… ja kiedyś byłam w ciąży – wyszeptałam drżącym głosem.
Usiadł na łóżku jak rażony piorunem.
– Kiedy?
– Dawno temu… zanim byliśmy razem na poważnie. Nie powiedziałam ci wtedy… Bałam się wszystkiego: straty pracy, opinii ludzi…
Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie umiałam… Wstydziłam się…
Miłosz długo milczał. Potem wyszedł z sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Miłosz unikał rozmów, Staś był marudny i płakał bez powodu. W pracy popełniałam błędy jak początkująca stażystka. Nawet pani Halina zauważyła zmianę.
– Coś ty narobiła? – zapytała pewnego popołudnia.
Nie odpowiedziałam.
W końcu Miłosz wrócił do rozmowy.
– Wiesz… myślałem o tym wszystkim – zaczął powoli. – Rozumiem cię trochę lepiej. Ale musisz mi pozwolić być częścią twojego życia naprawdę. Nie chcę więcej tajemnic.
Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Ulgę, że już nie jestem sama z tym ciężarem. Ból – bo wiedziałam, że nigdy sobie nie wybaczę tamtej decyzji.
Wiosna rozkwitała coraz mocniej za oknem. Staś biegał po ogrodzie z kolegami, a ja patrzyłam na niego z mieszanką dumy i żalu.
Czasami zastanawiam się: czy gdybym wtedy postąpiła inaczej, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy można wybaczyć sobie grzechy przeszłości? Czy każda kobieta ma prawo do swoich wyborów – nawet jeśli ich konsekwencje nosi w sercu przez całe życie?