Kiedy serce pęka na kawałki: Moja opowieść o stracie małego Adasia

– Mamo, gdzie jest Adaś? – głos mojej córki Zosi rozdarł ciszę, która od kilku minut panowała w naszym domu. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na ogród, gdzie jeszcze przed chwilą bawił się mój trzyletni synek. Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając długie cienie na trawę. Zosia ciągnęła mnie za rękaw, a ja nie mogłam oderwać wzroku od pustej huśtawki.

– Adaś! – krzyknęłam, wybiegając na podwórko. Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz wybiegnie zza krzaków z uśmiechem na twarzy, jak zawsze, gdy się chował. Ale tym razem nie było śmiechu. Była tylko cisza i narastający w głowie szum.

Mąż, Tomek, wybiegł za mną. – Sprawdź przy garażu! – rzucił i sam pobiegł w stronę sadu. Zosia płakała, a ja czułam, jak panika ściska mi gardło. Przeszukałam każdy zakamarek ogrodu, nawołując Adasia coraz głośniej. W końcu spojrzałam w stronę stawu za płotem. Zawsze mówiłam dzieciom, żeby tam nie chodziły. Ale czy trzylatek rozumie zakazy?

Biegłam przez wysoką trawę, potykając się o własne nogi. Gdy zobaczyłam małe czerwone kalosze unoszące się na wodzie, świat przestał istnieć. Krzyk, który wyrwał się z moich ust, nie przypominał ludzkiego głosu.

Potem wszystko działo się jak we śnie – sąsiedzi, karetka, policja, Tomek klęczący przy brzegu i trzymający bezwładne ciało naszego synka. Lekarze próbowali go ratować, ale wiedziałam już wtedy, że Adaś odszedł.

W domu zapanowała cisza gęsta jak mgła. Zosia tuliła się do mnie nocami, szlochając cicho. Tomek zamknął się w sobie. Przestał mówić, przestał jeść. Każde z nas przeżywało żałobę inaczej. Ja obwiniałam siebie – przecież to ja miałam pilnować Adasia! Gdyby tylko nie zostawiła go samego na chwilę…

Mama dzwoniła codziennie, ale nie potrafiła znaleźć słów. – Trzeba żyć dalej – powtarzała mechanicznie. Te słowa bolały mnie najbardziej. Jak żyć dalej po czymś takim? Jak oddychać, gdy każdy oddech przypomina o tym, co straciłam?

Ludzie z wioski zaczęli nas unikać. W sklepie panie szeptały za moimi plecami: „To ta, co jej dziecko utonęło”. Nikt nie pytał, jak się czuję. Nikt nie zapytał Tomka, czy potrzebuje pomocy. Każdy bał się naszej tragedii jak zarazy.

Najgorzej było wieczorami. Siadałam przy łóżeczku Adasia i gładziłam jego ulubioną poduszkę z misiem. Czułam jego zapach na kocyku i płakałam tak cicho, żeby Zosia nie słyszała. Tomek spał w salonie na kanapie. Między nami wyrósł mur z bólu i milczenia.

Któregoś dnia Zosia zapytała: – Mamo, czy Adaś jest teraz aniołkiem? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama nie wierzyłam już w nic.

Po pogrzebie przyszli sąsiedzi z ciastem i kawą. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Pani Basia próbowała zagaić rozmowę: – Może pojedziecie gdzieś na wakacje? Zmiana otoczenia dobrze wam zrobi…

Chciałam krzyczeć: „Jak możecie mówić o wakacjach?!”, ale tylko skinęłam głową i uciekłam do łazienki.

Tomek coraz częściej wychodził wieczorami z domu. Wrócił raz pijany i wykrzyczał mi w twarz: – To twoja wina! Miałaś go pilnować! Zamarłam. Wiedziałam, że to nie on mówi, tylko jego ból. Ale te słowa rozorały mnie do krwi.

Zosia zaczęła moczyć się w nocy. W przedszkolu była cicha i wycofana. Pani wychowawczyni zaproponowała rozmowę z psychologiem. Zgodziłam się bez wahania – dla niej zrobiłabym wszystko.

Ja sama nie miałam siły prosić o pomoc. Każdy dzień był walką o przetrwanie: zrobić śniadanie, zaprowadzić Zosię do przedszkola, wrócić do pustego domu i patrzeć na zabawki Adasia rozrzucone po pokoju.

Pewnego dnia znalazłam list od Tomka: „Nie potrafię tu dłużej być. Przepraszam.” Odszedł bez słowa pożegnania.

Zostałyśmy z Zosią same w domu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów. Próbowałam być silna dla niej, ale nocami płakałam w poduszkę.

Minęły miesiące. Ludzie przestali szeptać za moimi plecami, ale nikt nie wrócił do dawnej bliskości. Mama przyjeżdżała częściej, pomagała mi ogarnąć dom i opiekować się Zosią.

Czasem myślę o Adasiu – czy widzi nas z góry? Czy wybaczył mi tę chwilę nieuwagi? Czy kiedyś będę umiała sobie wybaczyć?

Dziś wiem jedno: żałoba to nie jest coś, co mija z czasem. To rana, która nigdy się nie goi – można tylko nauczyć się z nią żyć.

Czy ktoś z was też przeżył stratę tak wielką, że odebrała wam głos? Jak poradzić sobie z bólem i poczuciem winy? Czy można jeszcze kiedyś być szczęśliwym?