Mój zięć to problem: Kolejna utrata pracy przez „sprawiedliwość”. Czy rodzina wytrzyma jeszcze jeden kryzys?

– Znowu? – wykrztusiłam, patrząc na moją córkę, Agnieszkę, która stała w kuchni z telefonem w ręku i łzami w oczach. – Mamo, Piotr… On znowu się pokłócił w pracy. Wyrzucili go. – Jej głos drżał, a ja poczułam, jak serce ściska mi się w piersi. To już trzeci raz w ciągu dwóch lat. Za każdym razem powód był ten sam: „nie mógł znieść niesprawiedliwości”, „musiał powiedzieć prawdę”, „nie pozwolił sobie wejść na głowę”. Ale czy ktoś jeszcze wierzy, że to tylko kwestia zasad?

Odłożyłam ścierkę na blat i usiadłam ciężko przy stole. W głowie miałam mętlik. Przed oczami stanęły mi wszystkie te wieczory, kiedy Piotr wracał do domu zły, rzucał kurtkę na krzesło i zaczynał tyradę o tym, jak szef go nie szanuje, jak koledzy są fałszywi, jak świat jest niesprawiedliwy. A potem – zawsze to samo – Agnieszka próbowała go uspokoić, dzieci chowały się do swoich pokoi, a ja udawałam, że nie słyszę.

Tym razem jednak coś we mnie pękło. – Agnieszko, ile jeszcze to wytrzymasz? – zapytałam cicho. Moja córka spojrzała na mnie z wyrzutem. – Mamo, on się stara. Naprawdę. Po prostu… nie potrafi inaczej. – Widziałam, jak bardzo chce go bronić, ale jej oczy mówiły coś innego: była zmęczona. Tak bardzo zmęczona.

Wieczorem Piotr wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Wszedł do kuchni z miną obrażonego dziecka i bez słowa usiadł przy stole. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i cichy szelest liści za oknem. W końcu odezwał się pierwszy:

– Nie będę pracował dla ludzi bez honoru. Nie pozwolę sobie pluć w twarz.

Agnieszka próbowała go uspokoić:

– Piotrze, ale przecież mamy rachunki do zapłacenia. Dzieci potrzebują nowych butów na zimę. Ja nie dam rady sama wszystkiego utrzymać.

Piotr spojrzał na nią z wyrzutem:

– Ty nigdy mnie nie rozumiesz! Chciałabyś, żebym był jak wszyscy? Żebym siedział cicho i znosił upokorzenia?

Wtedy nie wytrzymałam:

– Piotrze, czasem trzeba zacisnąć zęby i pomyśleć o rodzinie! Nie zawsze można walczyć ze wszystkimi! – Mój głos był ostrzejszy, niż zamierzałam.

Zapanowała niezręczna cisza. Piotr wstał gwałtownie od stołu i wyszedł trzaskając drzwiami. Agnieszka zaczęła płakać.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo zmieniło się nasze życie odkąd Piotr pojawił się w naszej rodzinie. Kiedyś wydawał mi się idealnym kandydatem na męża dla mojej córki: inteligentny, elokwentny, miał swoje zdanie. Teraz te same cechy stały się naszym przekleństwem.

Następnego dnia rano dzieci – Zosia i Kuba – siedziały przy stole w milczeniu, jedząc płatki na mleku. Zosia spojrzała na mnie nieśmiało:

– Babciu, czy tata znowu będzie długo w domu?

Zrobiło mi się ich żal. Dzieci nie powinny żyć w ciągłym napięciu i niepewności.

Po południu przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina. Zawsze miała dobre rady na wszystko.

– Marto, musisz postawić sprawę jasno. Albo on się zmieni, albo was wszystkich pociągnie na dno.

Wiedziałam, że ma rację, ale serce matki nie pozwalało mi tak po prostu przekreślić Piotra. Przecież to ojciec moich wnuków. Ale ile jeszcze można żyć w ciągłym strachu przed kolejnym kryzysem?

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Postanowiłam powiedzieć to, co od dawna leżało mi na sercu:

– Piotrze, wiem, że masz swoje zasady i chcesz być uczciwy. Ale rodzina to nie tylko twoje poczucie sprawiedliwości. To także odpowiedzialność za innych. Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć… nie wiem, jak długo jeszcze damy radę tak żyć.

Piotr spuścił wzrok. Przez chwilę wydawało mi się, że coś do niego dotarło. Ale potem znów zobaczyłam ten upór w jego oczach.

– Nie będę nikomu się kłaniał – powiedział cicho i wyszedł z pokoju.

Agnieszka została ze mną przy stole. Chwyciła mnie za rękę:

– Mamo… ja już nie wiem, co robić.

Przytuliłam ją mocno. Czułam jej drżenie i bezradność.

Minęły kolejne dni pełne napięcia i niedopowiedzeń. Piotr szukał pracy, ale wszędzie słyszał to samo: „Nie pasuje pan do naszego zespołu”, „Szukamy kogoś bardziej elastycznego”. Zaczynał się zamykać w sobie coraz bardziej.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Agnieszka powiedziała mi szeptem:

– Mamo… chyba muszę podjąć decyzję dla dobra dzieci.

Patrzyłam na nią ze łzami w oczach. Wiedziałam, co to znaczy.

Wieczorem usiadłam sama w kuchni przy kubku zimnej herbaty i patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo nad blokami Warszawy. Zastanawiałam się: czy naprawdę można być tak wiernym swoim zasadom, żeby stracić wszystko? Czy rodzina jest w stanie wytrzymać jeszcze jeden kryzys? A może czasem trzeba po prostu odpuścić?

Może każdy z nas powinien sobie odpowiedzieć: co jest ważniejsze – własna racja czy spokój najbliższych?