Głodna sąsiadka, która nigdy nie zaznała spokoju – historia z warszawskiej kamienicy
– Mamo, dlaczego pani Halina znowu stoi pod naszymi drzwiami? – zapytałam szeptem, patrząc przez wizjer na wychudzoną sylwetkę sąsiadki. Był listopadowy wieczór, a na klatce schodowej warszawskiej kamienicy unosił się zapach wilgoci i stęchlizny. Mama ścisnęła mnie za rękę i tylko pokręciła głową. Wiedziałam już, że zaraz usłyszę ciche pukanie i jeszcze cichszy głos: – Przepraszam, czy mogłabym pożyczyć trochę chleba dla Oli? Nic dziś nie jadła…
Miałam wtedy dziewięć lat i nie rozumiałam jeszcze, jak bardzo można być głodnym. Ale widok pani Haliny i jej córki Oli – bladej, z podkrążonymi oczami dziewczynki w moim wieku – wbijał mi się w pamięć jak drzazga. W naszym domu też nie przelewało się, ale mama zawsze znajdowała kawałek chleba czy miskę zupy dla sąsiadki. Tata tylko wzdychał ciężko i mówił: – To nie nasza sprawa. Ale ja czułam, że to właśnie nasza sprawa.
Pani Halina mieszkała piętro wyżej z mężem Zdzisławem i Olą. Zdzisław był kiedyś mechanikiem samochodowym, ale od lat nie widziałam go trzeźwego. Często słyszałam przez cienkie ściany ich kłótnie, płacz Oli i trzask tłuczonych naczyń. Kiedyś, gdy wracałam ze szkoły, zobaczyłam panią Halinę siedzącą na schodach z rozbitym łukiem brwiowym. – Upadłam – powiedziała, ale jej oczy mówiły coś innego.
W szkole Ola była cicha, zamknięta w sobie. Nauczycielki patrzyły na nią z litością, ale nikt nie potrafił jej pomóc. Czasem przynosiłam jej kanapkę albo jabłko, udając, że mam za dużo jedzenia. Uśmiechała się wtedy nieśmiało i szeptała: – Dziękuję. Ale wiedziałam, że to tylko plaster na otwartą ranę.
Pewnego dnia usłyszałam awanturę głośniejszą niż zwykle. Zdzisław wrócił pijany do domu i zaczął wykrzykiwać przekleństwa. Ola płakała, a pani Halina próbowała go uspokoić. Nagle rozległ się huk – coś ciężkiego upadło na podłogę. Mama pobladła i chwyciła za telefon. – Dzwonię na policję – powiedziała stanowczo.
Policja przyjechała po kilku minutach. Zdzisław został wyprowadzony w kajdankach, a pani Halina tuliła Olę na klatce schodowej. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś na kształt ulgi – jakby przez chwilę mogła odetchnąć.
Przez kilka tygodni w ich mieszkaniu panowała cisza. Pani Halina zaczęła sprzątać klatkę schodową za drobne pieniądze od sąsiadów, a Ola częściej się uśmiechała. Ale spokój nie trwał długo. Zdzisław wrócił – podobno wyszedł z odwyku, ale szybko znów zaczął pić.
Z czasem sytuacja stawała się coraz gorsza. Pani Halina coraz częściej prosiła o jedzenie, a Ola chudła w oczach. Pewnej zimy przyszła do nas po nocleg – Zdzisław wyrzucił je z mieszkania w środku nocy. Mama położyła je w naszym pokoju gościnnym i przez całą noc słyszałam cichy szloch Oli.
Wiosną pani Halina zachorowała na zapalenie płuc. Nie miała pieniędzy na leki ani siły, by walczyć o siebie. Ola opiekowała się nią jak dorosła kobieta – gotowała wodę na herbatę z pokrzywy i podawała mamie stare koce. Kiedy przyszłam do nich z zupą, Ola spojrzała na mnie oczami pełnymi rozpaczy: – Boję się, że mama umrze…
Pani Halina przeżyła chorobę, ale była coraz słabsza. Zdzisław coraz częściej znikał na całe dni, a kiedy wracał, przynosił tylko kolejne kłopoty. Pewnego dnia Ola nie przyszła do szkoły. Nauczycielka zapytała mnie o nią, ale nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem zobaczyłam karetkę pod naszym blokiem. Pani Halina leżała na noszach, a Ola szła obok niej ze spuszczoną głową. Okazało się, że pani Halina straciła przytomność z głodu i wycieńczenia.
Po tym wydarzeniu opieka społeczna zabrała Olę do domu dziecka. Pani Halina trafiła do szpitala psychiatrycznego. Zdzisław został sam w pustym mieszkaniu – czasem widywałam go na klatce schodowej, jak bełkotał coś pod nosem.
Minęły lata. Wyprowadziłam się z tamtej kamienicy i zaczęłam własne życie. Ale historia pani Haliny i Oli wraca do mnie w snach i wspomnieniach. Często zastanawiam się, czy mogłam zrobić więcej – czy mogłam uratować Olę przed losem dziecka z rozbitej rodziny?
Dziś patrzę na swoje dzieci i myślę o wszystkich Olach tego świata. Czy naprawdę jesteśmy bezsilni wobec cudzej tragedii? A może wystarczy jeden gest więcej, by odmienić czyjeś życie?