Błagam sąsiada o pomoc dla mamy i brata – ta rozmowa zmieniła wszystko, co myślałam o rodzinie i zaufaniu
– Nie możesz tego zrobić, Anka! – głos mojego brata, Piotrka, drżał z gniewu i bezsilności. Stał w kuchni, oparty o lodówkę, z podkrążonymi oczami i rękami zaciśniętymi w pięści. – Nie będziemy żebrać u Kowalskiego. On tylko czeka, żeby nam to wypomnieć.
Wpatrywałam się w niego przez chwilę, czując jak w gardle rośnie mi gula. Mama leżała w pokoju obok, jej kaszel rozdzierał ciszę naszego mieszkania na warszawskim Bródnie. Od tygodni nie było nas stać na leki, a Piotrek pracował na dwie zmiany w magazynie, wracając do domu ledwo żywy. Ja próbowałam dorabiać korepetycjami, ale od kiedy mama zachorowała, wszystko się posypało.
– Piotrek… – zaczęłam cicho. – Nie mamy wyjścia. Mama potrzebuje tych leków. Ty już nie dajesz rady. Ja… ja nie mogę patrzeć, jak się wykańczasz.
– A co powie tata? – syknął. – Jak się dowie, że poszłaś do Kowalskiego? Przecież on nas nienawidzi od tej sprawy z działką!
Zacisnęłam powieki. Tata wyjechał do Niemiec za pracą dwa lata temu. Obiecał, że wróci, jak tylko uzbiera na remont mieszkania. Od tamtej pory przysyłał coraz mniej pieniędzy i coraz rzadziej dzwonił. Ostatnio nawet nie odebrał telefonu na urodziny Piotrka.
– Tata nie musi wiedzieć – powiedziałam w końcu. – A nawet jeśli… To nie on tu siedzi i nie patrzy na mamę.
Piotrek odwrócił się do okna. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając szumu samochodów za szybą i kaszlu mamy.
Wiedziałam, że muszę to zrobić. Przełknęłam dumę, założyłam kurtkę i wyszłam na klatkę schodową. Drzwi do mieszkania Kowalskich były naprzeciwko naszych – nowe, ciężkie, z mosiężną tabliczką. Zawsze wydawały mi się zimne i niedostępne.
Zapukałam trzy razy. Serce waliło mi jak młotem.
Drzwi otworzyła pani Kowalska – drobna kobieta w eleganckim swetrze, z włosami upiętymi w kok.
– Dzień dobry, Aniu – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Coś się stało?
– Czy mogę porozmawiać z panem Kowalskim? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Oczywiście. Proszę wejść.
Weszłam do środka. W salonie pachniało kawą i świeżo upieczonym ciastem. Pan Kowalski siedział przy stole z gazetą.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie.
Podniósł wzrok znad okularów. Był wysoki, postawny, z siwymi włosami i spojrzeniem, które zawsze wydawało mi się chłodne.
– Słucham cię, Aniu – powiedział spokojnie.
Nogi miałam jak z waty. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa.
– Chciałam… chciałam prosić o pomoc – wyszeptałam w końcu. – Mama jest bardzo chora. Potrzebujemy pieniędzy na leki… Piotrek już nie daje rady…
Zamilkłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Przez chwilę panowała cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i własny przyspieszony oddech.
Pan Kowalski odłożył gazetę i spojrzał na mnie uważnie.
– Dlaczego przyszłaś akurat do mnie? – zapytał cicho.
Zawahałam się.
– Bo… nikt inny nam nie pomoże – odpowiedziałam szczerze. – Rodzina się odwróciła. Sąsiedzi udają, że nas nie widzą…
Pani Kowalska podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Aniu… my wiemy, że wam ciężko – powiedziała łagodnie. – Ale twój tata…
– Tata nas zostawił! – wybuchłam nagle. – On już nie wróci!
Zapanowała cisza. Pan Kowalski westchnął ciężko.
– Dobrze – powiedział po chwili. – Pomogę wam. Ale pod jednym warunkiem: musicie pozwolić sobie pomóc naprawdę. Nie tylko pieniędzmi.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że czasem trzeba poprosić o więcej niż tylko pieniądze – odpowiedział spokojnie. – Moja żona może pomóc twojej mamie przy domu. Ja mogę porozmawiać z lekarzem znajomym…
Poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie.
– Dziękuję… naprawdę dziękuję…
Wróciłam do domu z kopertą pieniędzy i nową nadzieją. Piotrek patrzył na mnie spode łba.
– I co? Dał ci?
– Tak… ale chce nam pomóc naprawdę. Nie tylko kasą.
Piotrek prychnął.
– Pewnie będzie gadał po osiedlu, że uratował biedaków spod dziesiątki…
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam już wtedy, że coś się zmieniło.
Przez następne tygodnie pani Kowalska codziennie wpadała do nas z obiadem albo pomagała mamie przy kąpieli. Pan Kowalski załatwił wizytę u specjalisty bez kolejki i sam zawiózł mamę do szpitala swoim samochodem.
Ale to nie była bajka o dobrych sąsiadach i szczęśliwym zakończeniu.
Pewnego wieczoru Piotrek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Był blady jak ściana.
– Musimy pogadać – powiedział cicho.
Usiedliśmy w kuchni przy zimnej herbacie.
– Wiesz, co dziś usłyszałem w pracy? Że Kowalski opowiada wszystkim, jak nam pomaga! Że jesteśmy jego biednymi podopiecznymi!
Zamarłam.
– Skąd wiesz?
– Bo szefowa sama mi to powiedziała! „Piotrek, trzymaj się Kowalskiego, on ci załatwi robotę”! Rozumiesz? Jesteśmy pośmiewiskiem!
Poczułam gniew i wstyd jednocześnie.
– Może przesadzasz…
– Nie! On chce mieć nas na smyczy! Chce pokazać wszystkim, jaki jest dobry!
Nie spałam tej nocy ani minuty. Rano poszłam do pana Kowalskiego.
– Czy mówi pan innym o naszej sytuacji? – zapytałam prosto z mostu.
Spojrzał na mnie poważnie.
– Aniu… nie chciałem was skrzywdzić. Ale czasem ludzie muszą wiedzieć, żeby pomóc więcej niż jedna osoba…
Poczułam się zdradzona. Przez kilka dni unikałam Kowalskich jak ognia. Piotrek był coraz bardziej zamknięty w sobie. Mama płakała po nocach ze strachu przed przyszłością.
A potem wydarzyło się coś jeszcze gorszego: tata zadzwonił pierwszy raz od miesięcy.
– Słyszałem, że żebrzesz po sąsiadach! – krzyczał przez telefon tak głośno, że aż musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. – Zrobiłaś ze mnie idiotę!
Nie miałam siły tłumaczyć mu wszystkiego od początku. Rozłączyłam się bez słowa.
Przez następne dni czułam się jak cień samej siebie. Wstydziłam się wyjść z domu, bałam się spojrzeń sąsiadów na klatce schodowej. Piotrek przestał ze mną rozmawiać prawie zupełnie.
Aż któregoś dnia mama poprosiła mnie do swojego pokoju.
– Aniu… nie możesz żyć cudzymi oczekiwaniami – powiedziała cicho. – Zrobiłaś to dla mnie i Piotrka. Gdyby nie ty… nie wiem, co by było.
Objęłyśmy się obie zapłakane.
Kilka tygodni później mama poczuła się lepiej dzięki nowym lekom i rehabilitacji załatwionej przez Kowalskich. Piotrek dostał pracę u znajomego pana Kowalskiego i powoli zaczął wychodzić z depresji.
Ale ja już nigdy nie patrzyłam na ludzi tak samo jak wcześniej.
Czy naprawdę można zaufać komuś bezgranicznie? Czy każda pomoc musi mieć swoją cenę? A może czasem trzeba przełknąć dumę i pozwolić sobie pomóc… nawet jeśli to boli?