„To przecież twoja matka!” – historia o poświęceniu, zdradzie i poszukiwaniu siebie

– To przecież twoja matka! – wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Piotr patrzył na mnie z pogardą, jakby to ja byłam winna wszystkiemu, co się wydarzyło w naszym domu przez ostatnie dwa lata.

– A kto ją tu sprowadził? – odpowiedział spokojnie, niemal z wyższością. – Przecież sama powiedziałaś, że nie można jej zostawić samej po udarze.

Wtedy, dwa lata temu, byłam jeszcze inną kobietą. Nazywam się Marta. Miałam trzydzieści dwa lata, pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum na warszawskiej Pradze. Kochałam swoją pracę, kochałam Piotra. Wydawało mi się, że życie jest wreszcie takie, jakiego chciałam – stabilne, przewidywalne, pełne planów na przyszłość.

Wszystko zmienił jeden telefon. Była środa, kończyłam sprawdzać wypracowania, kiedy zadzwonił Piotr. – Mama miała udar. Jest w szpitalu na Banacha. Lekarze mówią, że nie wróci do pełnej sprawności.

Pamiętam, jak wtedy powiedziałam: – Piotrze, nie możemy jej zostawić samej. Przywieźmy ją do nas. Przecież to twoja mama.

Nie wiedziałam jeszcze, że tym jednym zdaniem podpisuję na siebie wyrok.

Pani Jadwiga pojawiła się w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Grochowie tydzień później. Przewieziona karetką, z twarzą wykrzywioną bólem i niemocą. Oddaliśmy jej naszą sypialnię, sami przenieśliśmy się do salonu na rozkładaną kanapę. Od tej pory każdy dzień był walką – o jej komfort, o moją cierpliwość, o resztki normalności.

– Marta, podaj mi wodę! – wołała przez drzwi sypialni.
– Marta, przewiń mnie!
– Marta, boli mnie głowa!

Piotr coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Tłumaczył się nadgodzinami, ale czułam, że ucieka od odpowiedzialności. Ja zostałam sama – z jej pieluchami, lekami i pretensjami.

Moja mama dzwoniła codziennie:
– Córeczko, może zatrudnicie opiekunkę?
– Nie stać nas – odpowiadałam drżącym głosem.
– A Piotr? Pomaga ci?
– On jest zmęczony…

Byłam zmęczona bardziej niż kiedykolwiek. W pracy zaczęłam popełniać błędy. Dyrektorka wezwała mnie na rozmowę:
– Pani Marto, uczniowie skarżą się, że jest pani rozkojarzona…

Wróciłam do domu i zastałam Piotra przed komputerem.
– Musisz wziąć urlop bezpłatny – rzucił bez patrzenia na mnie.
– Co? Nie mogę sobie na to pozwolić!
– Mama nie może być sama. Przecież sama chciałaś ją tu mieć.

Zgodziłam się. Zawsze się zgadzałam. Przez kolejne miesiące żyłam jak cień samej siebie. Jadwiga była coraz bardziej wymagająca. Zdarzało się, że budziła mnie w środku nocy:
– Marta! Marta! Pomóż mi!

Piotr spał twardo obok mnie na kanapie. Czasem miałam ochotę go uderzyć.

Któregoś dnia zadzwoniła moja siostra:
– Marta, przyjedź do nas na weekend. Odpoczniesz.
– Nie mogę jej zostawić…
– A Piotr?
– On nie umie się nią zająć…

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez uchylone drzwi:
– Synku, ona mnie nie lubi…
– Mamo, ona jest po prostu zmęczona.
– Może powinieneś znaleźć sobie kogoś młodszego?

Zamarłam. Poczułam się zdradzona przez oboje.

Z czasem zaczęliśmy się kłócić o wszystko – o rachunki, o zakupy, o to, kto ma wyrzucić śmieci. Jadwiga dolewała oliwy do ognia:
– Kiedyś kobiety były silniejsze! – krzyczała.

Pewnej nocy Piotr wrócił pijany z firmowej imprezy. Wszedł do salonu i rzucił kurtkę na podłogę.
– Mam tego dosyć! – wybuchłam.
– Czego? Że musisz się nią zajmować? Sama tego chciałaś!
– Ty nigdy nie pomagasz!
– Bo pracuję! Kto płaci za to wszystko?!

Wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową i rozpłakałam się jak dziecko. Siedziałam tam godzinę, aż sąsiadka pani Halina przyniosła mi herbatę:
– Dziecko… tak się nie da żyć. Musisz coś zmienić.

Ale co mogłam zrobić? Byłam uwięziona między poczuciem obowiązku a własnym cierpieniem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów:
– Marta, słyszałam o waszej sytuacji… Wiesz, że Piotr pisze do mojej kuzynki na Facebooku?
Zatkało mnie.
Wieczorem zapytałam go wprost:
– Masz romans?
Spojrzał na mnie z pogardą:
– Może gdybyś była inna…

Tego wieczoru po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie.

Jadwiga zmarła nagle dwa miesiące później. Zawał serca podczas popołudniowej drzemki. Siedziałam przy niej z książką w ręku i nawet nie zauważyłam, kiedy przestała oddychać.

Na pogrzebie Piotr stał obok mnie jak obcy człowiek. Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania. Usiadłam na kanapie i powiedziałam cicho:
– Chcę rozwodu.
Nie zaprotestował.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Wynajmuję kawalerkę na Ochocie i powoli uczę się żyć od nowa. Czasem budzę się w nocy zlana potem i słyszę w głowie głos Jadwigi: „Kiedyś kobiety były silniejsze!”.

Czy naprawdę musimy być silne za wszelką cenę? Czy poświęcenie dla rodziny zawsze oznacza rezygnację z siebie? Może czasem trzeba wybrać siebie – nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że jesteś egoistką.