Zdrada przy stole: Czy warto ufać kolegom z pracy?

— Znowu nie masz portfela? — zapytałem, patrząc na Marka, który nerwowo przeszukiwał kieszenie kurtki. W stołówce fabryki panował gwar, a zapach schabowego mieszał się z aromatem kawy. Był wtorek, dzień jak każdy inny, ale dla mnie miał się okazać przełomowy.

Marek, mój kolega z pracy od trzech lat, uśmiechnął się przepraszająco. — No wiesz, Tomek, chyba zostawiłem w szafce. Pożyczysz mi jeszcze raz? Oddam ci jutro, przysięgam.

Westchnąłem. To już trzeci raz w tym miesiącu. Zawsze oddawał, ale z opóźnieniem, czasem musiałem się przypominać. Z jednej strony głupio mi było odmówić, z drugiej — czułem, że coś tu nie gra. Przecież nie jesteśmy już dzieciakami, każdy z nas ma swoje zobowiązania.

Zapłaciłem za dwa obiady. Marek od razu zabrał się za jedzenie, jakby nic się nie stało. Ja ledwo przełknąłem pierwszy kęs. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy jestem naiwny? Czy Marek mnie wykorzystuje? A może po prostu ma trudniejszy okres?

Po pracy podszedłem do Magdy, naszej wspólnej koleżanki. — Magda, powiedz mi szczerze, czy Marek też od ciebie pożycza pieniądze?

Spojrzała na mnie zaskoczona. — Wiesz co, czasem tak. Ale ja mu nie daję, bo już raz nie oddał. Dlaczego pytasz?

Opowiedziałem jej o dzisiejszej sytuacji. Magda pokiwała głową. — Tomek, musisz postawić granicę. Marek jest fajny, ale czasem przesadza. Jak mu nie powiesz wprost, to będzie to robił dalej.

Przez całą drogę do domu biłem się z myślami. Z jednej strony nie chciałem być nieuprzejmy, z drugiej — czułem się oszukany. Przypomniałem sobie, jak Marek opowiadał o swoich problemach finansowych, o chorobie matki, o kredycie. Ale czy to usprawiedliwia jego zachowanie?

W domu opowiedziałem o wszystkim żonie. — Tomek, musisz być asertywny. To nie jest twoja odpowiedzialność. Pomagać można, ale nie kosztem siebie — powiedziała stanowczo.

Następnego dnia, podczas przerwy na lunch, Marek znów podszedł do mnie z tym samym uśmiechem. — Tomek, masz może dwa złote? Zapomniałem drobnych.

Poczułem, jak narasta we mnie złość. — Marek, słuchaj, musimy pogadać. Nie chcę, żebyś się obraził, ale nie mogę ci już pożyczać pieniędzy. Mam swoje wydatki, a poza tym… czuję się trochę wykorzystywany.

Marek spochmurniał. — O co ci chodzi? Przecież zawsze oddaję.

— Nie zawsze. A nawet jeśli, to nie chcę, żeby nasza relacja sprowadzała się do tego, że ciągle ci coś daję. Jesteśmy kolegami, ale muszą być jakieś granice.

Przez chwilę panowała cisza. Marek spuścił wzrok, potem bez słowa odszedł. Poczułem ulgę, ale i smutek. Czy właśnie straciłem przyjaciela?

Po południu Magda podeszła do mnie na hali. — I jak poszło?

— Nie wiem. Chyba się obraził. Ale musiałem to zrobić. Nie chcę być naiwny.

— Dobrze zrobiłeś. Czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu.

Wieczorem dostałem SMS-a od Marka: „Przepraszam, nie chciałem cię wykorzystać. Po prostu czasem nie daję sobie rady. Dzięki, że mi powiedziałeś wprost.”

Odetchnąłem. Może nie wszystko stracone. Może czasem szczerość boli, ale jest konieczna.

Od tamtej pory nasze relacje się zmieniły. Marek rzadziej prosił o pomoc, a ja nauczyłem się mówić „nie”. Zrozumiałem, że granice są potrzebne, nawet jeśli kosztują nas chwilowy dyskomfort.

Często wracam myślami do tej sytuacji. Czy można ufać ludziom bezgranicznie? Gdzie kończy się przyjaźń, a zaczyna wykorzystywanie? Może każdy z nas powinien czasem zadać sobie to pytanie.