„Podpisałam dla brata, a straciłam wszystko” – Historia polskiej rodziny, w której jedno auto zniszczyło nasze życie

– Anka, proszę cię, to tylko formalność. Wiesz, że nie dostanę kredytu na auto, a muszę czymś jeździć do pracy. – Piotr patrzył na mnie z tym swoim błagalnym wzrokiem, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. Zawsze potrafił mnie przekonać. Byłam jego starszą siostrą, a on moim wiecznym chłopcem do ratowania.

Siedzieliśmy w kuchni u mamy, przy stole pokrytym ceratą w niebieskie kwiaty. Mama krzątała się przy kuchence, udając, że nie słyszy naszej rozmowy. Ale widziałam, jak co chwilę zerka na nas z niepokojem. – Aniu, to tylko podpis – powtórzył Piotr ciszej. – Oddam ci wszystko co do grosza.

Podpisałam. Wzięłam kredyt na samochód na swoje nazwisko, bo Piotr miał kiepską historię kredytową i komornika na karku. Wtedy wydawało mi się, że to nic wielkiego. Przecież jesteśmy rodziną. Przecież sobie ufamy.

Przez pierwsze miesiące wszystko było w porządku. Piotr regularnie przelewał mi raty, czasem nawet wcześniej niż termin. Czułam dumę, że mogłam mu pomóc. Mama była spokojniejsza, a tata – choć już nie mieszkał z nami od lat – zadzwonił nawet raz i powiedział: „Dobrze zrobiłaś, Anka. Rodzina to podstawa.”

A potem zaczęły przychodzić listy. Najpierw mandat za przekroczenie prędkości w Warszawie – ja mieszkam w Łodzi, nigdy tam nie byłam autem. Potem wezwanie do zapłaty za parking w Poznaniu. Piotr tłumaczył się: „To tylko głupie mandaty, zapłacę.” Ale nie płacił.

Zaczęły dzwonić banki. Najpierw grzecznie przypominali o spóźnionej racie. Potem grozili windykacją. Piotr przestał odbierać ode mnie telefony. Mama płakała nocami w kuchni, a ja czułam się jak idiotka.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie policja. – Pani Anna Nowak? – zapytał młody funkcjonariusz z poważną miną. – Musimy porozmawiać o samochodzie na pani nazwisko. Został zatrzymany podczas próby kradzieży paliwa.

Zamarłam. Zadzwoniłam do Piotra – nie odebrał. Pojechałam do mamy – nie wiedziała nic więcej niż ja. Dopiero po kilku dniach brat przyszedł do mnie sam, blady i roztrzęsiony.

– Anka, przepraszam… Wpakowałem się w długi u złych ludzi. Musiałem coś zrobić… Nie wiedziałem, że tak się skończy.

Krzyczałam na niego jak nigdy dotąd:
– Myślisz tylko o sobie! Zrujnowałeś mi życie! Przez ciebie mogę stracić mieszkanie!

Mama próbowała nas pogodzić:
– Dzieci, przestańcie… Jesteście rodzeństwem…

Ale ja już nie chciałam słuchać. Przez kolejne miesiące walczyłam z komornikiem, bankami i urzędami. Musiałam sprzedać swoje auto, żeby spłacić część długu. Z pracy prawie mnie wyrzucili przez ciągłe telefony od windykatorów.

W rodzinie zaczęły się podziały. Ciotka Basia mówiła: „Anka zawsze była za miękka.” Wujek Marek stwierdził: „Piotr to pasożyt.” Mama przestała wychodzić z domu ze wstydu.

Piotr zniknął na kilka miesięcy. Dopiero niedawno dowiedziałam się od wspólnego znajomego, że wyjechał do Niemiec na budowę. Podobno próbuje zacząć od nowa.

A ja? Zostałam z długami i rozbitą rodziną. Czasem patrzę na stare zdjęcia z dzieciństwa – ja i Piotr na rowerach przed blokiem, mama z uśmiechem podaje nam lody. Myślę wtedy: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę warto było poświęcić siebie dla rodziny?

Może czasem największa miłość to powiedzieć „nie”? Czy wy bylibyście w stanie odmówić własnemu bratu lub siostrze? Jak daleko można się posunąć w imię rodziny?