Nieproszony sąsiad: Kiedy granice zostają przekroczone – historia o zaufaniu, które łatwo stracić
– Znowu zostawiłaś śmieci pod moimi drzwiami! – wykrzyczałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Moja dłoń drżała na klamce, a serce waliło jak młot. Stałam na korytarzu starej kamienicy na Pradze, z workiem śmieci w ręku, patrząc prosto w oczy pani Halinie z mieszkania obok.
– To nie ja, pani Marto. Może dzieciaki z góry? – odpowiedziała spokojnie, ale jej wzrok był zimny i nieprzenikniony. Zawsze taka była – uprzejma, ale jakby coś ukrywała.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w odgłosy starego budynku: skrzypienie podłóg, szuranie kapciami, ciche rozmowy zza ściany. Od kilku miesięcy czułam się coraz mniej u siebie. Wszystko zaczęło się niewinnie – od drobnych przysług. Pani Halina poprosiła raz o cukier, potem o mleko. Czasem zostawiała mi pod drzwiami kawałek ciasta albo słoik ogórków. Myślałam: „Taka sąsiedzka życzliwość to skarb”.
Ale potem zaczęły się drobne niepokojące rzeczy. Znikały moje paczki z klatki schodowej. Ktoś przestawiał wycieraczkę pod moimi drzwiami. Raz znalazłam otwartą skrzynkę na listy. Zgłaszałam to mężowi, Piotrowi, ale on tylko wzruszał ramionami.
– Przesadzasz, Marta. Halina to starsza kobieta, pewnie jej się nudzi.
Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam przez wizjer, jak pani Halina wychodzi z mojego mieszkania. Klucz miała od czasu, gdy poprosiła mnie o możliwość podlewania kwiatów podczas naszego urlopu. Oddała go potem – tak myślałam.
Zadzwoniłam do Piotra roztrzęsiona:
– Ona była u nas! W mieszkaniu! Skąd miała klucz?
– Może zostawiłaś jej zapasowy? – próbował mnie uspokoić.
Ale ja wiedziałam swoje. Od tej pory zaczęłam zamykać drzwi na dwa zamki i zmieniłam wkładkę. Pani Halina przestała się uśmiechać na mój widok.
Wkrótce potem zaczęły się plotki na klatce schodowej. Sąsiadka z parteru szepnęła mi kiedyś:
– Lepiej uważać na Halinę. Ona wszystko wie i wszędzie wsadzi nos.
Zaczęłam unikać spotkań na korytarzu. Czułam się osaczona we własnym domu. Piotr coraz częściej wracał późno z pracy, a ja zostawałam sama z dziećmi i narastającym lękiem.
Pewnego wieczoru usłyszałam szuranie pod drzwiami. Serce mi stanęło. Wzięłam telefon i podeszłam cicho do wizjera. Zobaczyłam Halinę klęczącą przy moich drzwiach, dłubiącą czymś przy zamku.
– Co pani robi?! – otworzyłam drzwi gwałtownie.
Zerwała się jak oparzona.
– Chciałam tylko zostawić list…
– Proszę trzymać się z dala od mojego mieszkania!
Zamknęłam drzwi i poczułam łzy napływające do oczu. Zadzwoniłam do Piotra:
– Ona próbowała wejść do nas! Musimy coś zrobić!
Piotr westchnął ciężko:
– Marta, nie możemy żyć w ciągłym strachu przez starą sąsiadkę. Może porozmawiajmy z nią spokojnie?
Ale ja już nie chciałam rozmawiać. Następnego dnia poszłam do administracji budynku i zgłosiłam sprawę. Kierownik spojrzał na mnie z politowaniem:
– Pani Marto, Halina tu mieszka od trzydziestu lat. Nigdy nie było z nią problemów.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej roztrzęsiona. Wieczorem zadzwoniła do mnie mama:
– Może przesadzasz? Może to tylko samotność? Starsi ludzie czasem dziwnie się zachowują.
Ale ja czułam się coraz bardziej osamotniona w swojej walce o prywatność. Dzieci zaczęły bać się wychodzić same na korytarz. Syn zapytał:
– Mamo, czy pani Halina jest czarownicą?
Zaczęliśmy zamykać okna nawet latem. Każdy szmer budził mój niepokój.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam otwarte drzwi do naszego mieszkania. W środku panował bałagan – ktoś przeszukiwał szafki w kuchni i przewrócił doniczki na parapecie. Zamarłam ze strachu.
Zadzwoniłam po policję. Przyjechali szybko, spisali zeznania, ale nie znaleźli żadnych śladów włamania.
Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam ostrożnie – to była pani Halina.
– Przepraszam za wszystko… Ja… ja nie mam nikogo – wyszeptała drżącym głosem.
Patrzyła na mnie oczami pełnymi łez.
– Chciałam tylko… być potrzebna…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałyśmy tak przez chwilę w ciszy, a potem zamknęłam drzwi bez słowa.
Od tamtej pory pani Halina przestała wychodzić z mieszkania. Nikt jej nie widział przez kilka tygodni. W końcu przyjechała karetka – ktoś wezwał pomoc, bo nie odpowiadała na pukanie.
Dowiedziałam się później od sąsiadki z parteru, że pani Halina trafiła do szpitala z powodu depresji i wycieńczenia.
Czułam ulgę… ale też dziwny smutek i wyrzuty sumienia. Czy mogłam postąpić inaczej? Czy mogłam pomóc jej w inny sposób?
Dziś mijam jej puste mieszkanie i zastanawiam się: gdzie przebiega granica między troską a naruszaniem prywatności? Czy można jeszcze ufać ludziom – czy może to właśnie strach sprawia, że zamykamy się przed światem?