Wyjedź, kochanie, pamiętaj o mnie… – Historia o wyborach, które zmieniają wszystko

„Wyjedź, kochanie, pamiętaj o mnie…” – te słowa usłyszałem od Ewy tuż po północy, kiedy siedzieliśmy w kuchni przy zimnej herbacie. Wokół panowała cisza, jakby cały blok na warszawskim Ursynowie wstrzymał oddech. Nasza córka, Zosia, spała w swoim pokoju, nieświadoma, że tej nocy jej świat zacznie się kruszyć.

– Musisz wyjechać, Michał. Nie damy rady inaczej. – Ewa patrzyła na mnie oczami pełnymi łez i zmęczenia.

– Przecież wiesz, że nie chcę…

– Ale musisz! – przerwała mi gwałtownie. – Kredyt nas zje. Zobacz na lodówkę…

Spojrzałem na rachunki przyczepione magnesem. Prąd, gaz, czynsz. Wszystko czerwone od upomnień. Wtedy poczułem się jak przegrany. Miałem 38 lat i nie potrafiłem zapewnić rodzinie bezpieczeństwa.

– A Zosia? – zapytałem cicho.

– Poradzimy sobie. Będziemy dzwonić, pisać…

Nie spałem tej nocy. Przewracałem się z boku na bok, słysząc ciche szlochy Ewy za ścianą. Rano poszedłem do pracy jak automat. W biurze nikt nie zauważył mojej rozpaczy. Nawet Paweł z działu IT rzucił tylko:

– Wyglądasz jak trup, Michał.

Uśmiechnąłem się krzywo i wróciłem do Excela.

Decyzja zapadła szybko. Znajomy załatwił mi robotę w Niemczech – magazyn pod Berlinem. Praca ciężka, ale płatna lepiej niż wszystko, co mogłem znaleźć w Polsce. Ewa była dzielna – pakowała moje rzeczy i powtarzała:

– To tylko na chwilę. Rok, góra dwa.

Ale ja wiedziałem, że to kłamstwo. Takie wyjazdy rzadko kończą się powrotem.

Ostatni wieczór przed wyjazdem był najgorszy. Zosia tuliła się do mnie i pytała:

– Tato, a będziesz dzwonił codziennie?

– Codziennie, myszko.

Ewa stała w progu kuchni i patrzyła na nas z bólem w oczach. Kiedy Zosia zasnęła, usiedliśmy razem na balkonie.

– Boję się – powiedziała cicho.

– Ja też.

– Obiecaj mi jedno: nie zapomnij o nas tam.

– Nigdy.

Wyjechałem w deszczu. Warszawa żegnała mnie szarym świtem i pustymi ulicami. W pociągu do Berlina czułem się jak zdrajca. Każda mijana stacja była jak kolejny gwóźdź do trumny mojego dawnego życia.

Praca była ciężka – 10 godzin dziennie przy rozładunku palet. Spałem w pokoju z trzema innymi Polakami: Andrzejem z Radomia, Jurkiem z Białegostoku i młodym Dawidem z Gdańska. Każdy miał swoją historię ucieczki przed biedą.

Wieczorami dzwoniłem do domu przez WhatsAppa. Zosia pokazywała mi rysunki przez ekran telefonu:

– Tato, to ty na rowerze! – śmiała się.

Ewa była coraz bardziej zmęczona. Często nie odbierała telefonu albo mówiła krótko:

– Przepraszam, muszę biec po Zosię do przedszkola.

Po kilku miesiącach zaczęły się kłótnie przez telefon:

– Michał, nie rozumiesz! Ja tu wszystko sama! Ty tylko przelewasz pieniądze!

– Przecież robię to dla was!

– A ja? Ja już nie mam siły!

Pewnej nocy zadzwoniła teściowa:

– Michał, Ewa jest wykończona. Może wrócisz?

– Nie mogę…

W pracy też nie było łatwo. Andrzej pił coraz więcej, Jurek dostał depresji i wrócił do Polski. Dawid znalazł dziewczynę Niemkę i przestał z nami gadać.

Po roku przyjechałem na święta do domu. Zosia podbiegła do mnie na dworcu:

– Tato! – rzuciła mi się na szyję.

Ewa stała z boku, jakby była obca. W domu czułem się jak gość. Wszystko było inne: nowe zasłony, inne kubki w kuchni, nawet zapach mieszkania się zmienił.

Wieczorem usiedliśmy z Ewą przy stole.

– Nie wiem już, czy jesteśmy jeszcze rodziną – powiedziała nagle.

Zamarłem.

– Co ty mówisz?

– Michał… Ja już nie potrafię tak żyć. Ty tam, ja tu… Zosia tęskni za tobą codziennie. Ja też… Ale już nie wiem, czy za tobą czy za tym, co było kiedyś.

Zacząłem płakać pierwszy raz od lat. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

Następnego dnia odwiedziła nas moja matka. Od progu zaczęła:

– Michał! Co ty wyprawiasz? Zostawiłeś rodzinę dla pieniędzy? Twój ojciec nigdy by tak nie zrobił!

– Mamo! – krzyknąłem – Ty nic nie rozumiesz!

Wybuchła awantura. Ewa uciekła do łazienki z Zosią. Matka trzaskała drzwiami.

Po świętach wróciłem do Berlina jeszcze bardziej samotny niż wcześniej. Praca już nie miała sensu. Zacząłem pić z Andrzejem wieczorami piwo pod sklepem Netto i rozmawiać o tym, co straciliśmy przez wyjazd.

Pewnego dnia zadzwoniła Ewa:

– Michał… Poznałam kogoś.

Świat mi się zawalił.

Nie wróciłem już do Polski na stałe. Pracowałem jeszcze dwa lata w Niemczech, potem przeniosłem się do Holandii. Z Ewą rozwiedliśmy się przez internetowe mediacje. Zosię widuję raz w roku na wakacje.

Czasem wracam pod nasz stary blok na Ursynowie i patrzę na okna mieszkania, które już dawno ktoś inny wynajmuje. Myślę wtedy o wszystkich rodzinach rozdzielonych przez biedę i emigrację.

Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę trzeba wybierać między chlebem a miłością? Może ktoś z was zna odpowiedź…