Obiad, który zmienił wszystko: Opowieść matki z małego miasteczka
— Halina, proszę, nie patrz tak na nią — usłyszałam szept Krzysztofa, kiedy podawałam rosół. Moje dłonie drżały lekko, choć starałam się to ukryć. W małym salonie naszego domu w Zgierzu panowała cisza, którą przerywało tylko stukanie łyżek o porcelanowe talerze. Przez cały obiad obserwowałam tę dziewczynę — Magdę. Miała na sobie dżinsy i sweter, włosy spięte w niedbały kucyk. Zamiast patrzeć mi w oczy, spoglądała na Krzysztofa, jakby tylko on się liczył.
Nie tak wyobrażałam sobie przyszłą synową. W mojej rodzinie zawsze panował porządek: niedzielne obiady, czyste obrusy, rozmowy o wszystkim i o niczym. Magda wydawała się obca w tym świecie. Kiedy zapytałam ją o rodzinę, odpowiedziała krótko: „Rodzice są rozwiedzeni, mieszkam z mamą.” W jej głosie nie było żalu, raczej obojętność. Krzysztof ścisnął jej dłoń pod stołem, jakby chciał ją wesprzeć. Poczułam ukłucie zazdrości — czyżby już nie potrzebował mojej opieki?
— Magdo, a czym się zajmujesz? — zapytałam, starając się nadać głosowi ciepły ton.
— Studiuję psychologię w Łodzi — odpowiedziała bez uśmiechu.
— Psychologia? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — To chyba trudny kierunek. I co potem? Praca w szkole?
— Nie wiem jeszcze — wzruszyła ramionami. — Może będę pracować z młodzieżą.
Nie mogłam powstrzymać się od westchnienia. W mojej głowie pojawiły się obrazy: Krzysztof jako lekarz, prawnik, ktoś szanowany. A on wybrał dziewczynę bez korzeni, bez planu na życie.
Po obiedzie zaproponowałam kawę. Magda odmówiła — „Nie piję kawy po południu, źle śpię.” Krzysztof spojrzał na mnie przepraszająco. Czułam się coraz bardziej nie na miejscu we własnym domu.
Wieczorem, kiedy Magda wyszła do łazienki, nachyliłam się do syna:
— Krzysiu, czy ty jesteś pewien? Ona nie pasuje do naszej rodziny.
— Mamo! — syknął cicho. — Daj jej szansę. Jest inna niż wszyscy, ale to dobrze.
— Inna? — powtórzyłam z goryczą. — Nie rozumiesz, że ludzie będą gadać? Że nie będzie ci łatwo?
Krzysztof spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.
— Mamo, ja ją kocham.
Wróciła Magda i rozmowa się urwała. Przez resztę wieczoru czułam się jak intruz we własnym domu. Magda opowiadała o studiach, o swoich marzeniach o podróżach po świecie. Krzysztof słuchał jej z zachwytem. Ja widziałam tylko zagrożenie: niestabilność, brak tradycji, inne wartości.
Po ich wyjściu długo siedziałam przy stole. Wspominałam czasy, gdy Krzysztof był mały i wszystko zależało ode mnie. Teraz dorastał i wybierał własną drogę — drogę, która wydawała mi się obca i niebezpieczna.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia:
— Halinko, słyszałam, że twój syn przyprowadził dziewczynę…
— Tak — odpowiedziałam chłodno.
— I jak ci się podoba?
Zawahałam się.
— Nie wiem… Jest inna niż my wszyscy.
Pani Zofia westchnęła ciężko:
— Teraz młodzi mają swoje pomysły. Ale pamiętaj — rodzina to rodzina.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Czy naprawdę rodzina to tylko tradycja i podobieństwo? Czy może chodzi o coś więcej?
Wieczorem Krzysztof wrócił sam.
— Mamo, musimy porozmawiać.
Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
— Wiem, że nie akceptujesz Magdy. Ale ona jest dla mnie ważna. Jeśli nie możesz jej zaakceptować…
Zamilkł na chwilę.
— …to będę musiał wybrać.
Poczułam lodowaty strach ściskający serce.
— Krzysiu…
— Mamo, ja cię kocham. Ale chcę być szczęśliwy po swojemu.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o wszystkim, co mogłam zrobić inaczej. Czy byłam zbyt surowa? Czy moje oczekiwania były zbyt wygórowane?
Minęły tygodnie. Krzysztof coraz rzadziej bywał w domu. Magda pojawiała się tylko na chwilę — zawsze uprzejma, ale zdystansowana. Czułam narastającą pustkę i żal do samej siebie.
Pewnego dnia spotkałam Magdę na rynku. Stała przy straganie z warzywami.
— Dzień dobry pani Halino — powiedziała cicho.
Zatrzymałam się niepewnie.
— Dzień dobry…
Przez chwilę milczałyśmy.
— Wiem, że pani mnie nie lubi — odezwała się nagle Magda. — Ale naprawdę kocham Krzysztofa. Chcę dla niego dobrze.
Spojrzałam jej w oczy po raz pierwszy bez uprzedzeń. Były szczere i pełne troski.
Wróciłam do domu i długo płakałam. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: moje dziecko dorosło i ma prawo do własnych wyborów. Nawet jeśli są inne niż moje marzenia.
Dziś siedzę przy tym samym stole i patrzę na zdjęcie Krzysztofa z Magdą z wakacji nad morzem. Uśmiechają się do siebie tak szczerze…
Czy naprawdę mamy prawo decydować za innych? Czy miłość do dziecka polega na kontroli czy na akceptacji? Może czasem trzeba pozwolić odejść własnym oczekiwaniom i nauczyć się kochać inaczej?