Zostawiona w cieniu: Historia Emy, która czekała na mamę i znalazła nową rodzinę

– Ema, znowu siedzisz przy oknie? – głos pani Małgosi rozbrzmiał w pustym korytarzu domu dziecka. Odwróciłam się powoli, nie odrywając wzroku od szarego podwórka, na którym dzieci bawiły się w berka. – Może pójdziesz do nich? – zaproponowała cicho, ale ja tylko pokręciłam głową.

Nie chciałam się bawić. Chciałam tylko patrzeć przez szybę i czekać. Może dziś przyjedzie mama. Może dziś mnie zabierze. Każdego dnia powtarzałam sobie te słowa jak mantrę, choć z każdym tygodniem coraz mniej w nie wierzyłam.

Pamiętam ten dzień, kiedy mama mnie tu zostawiła. Miała na sobie niebieską kurtkę i pachniała kawą. – Ema, muszę coś załatwić, wrócę po ciebie wieczorem – powiedziała, całując mnie w czoło. Wierzyłam jej. Sześć lat to za mało, by rozumieć, że czasem dorośli kłamią, bo nie mają innego wyjścia.

Minęły trzy lata. Trzy długie lata, podczas których każda nowa twarz w drzwiach budziła we mnie nadzieję i lęk jednocześnie. Z czasem nauczyłam się nie płakać przy innych dzieciach. W domu dziecka płacz to słabość, a słabość to powód do drwin.

Najgorsze były noce. Wtedy wracały wspomnienia: ciepłe dłonie mamy, jej śmiech, zapach naleśników w niedzielny poranek. I pytanie, które nie dawało mi spokoju: dlaczego? Co zrobiłam źle?

– Ema, masz gości – powiedziała pani Małgosia pewnego popołudnia. W jej głosie wyczułam coś dziwnego – może współczucie, może nadzieję. Weszłam do małego pokoju i zobaczyłam ich: kobietę o jasnych włosach i mężczyznę z ciepłym spojrzeniem. Uśmiechnęli się do mnie nieśmiało.

– Cześć, jestem Anna – powiedziała kobieta. – A to mój mąż, Piotr. Chcielibyśmy cię poznać.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na nich uważnie, próbując odgadnąć, czy są tacy jak inni dorośli – ci, którzy obiecują, a potem znikają.

Przez kolejne tygodnie przychodzili coraz częściej. Przynosili książki, puzzle, czasem czekoladę. Anna czytała mi wieczorami bajki, a Piotr opowiadał o swoim dzieciństwie na wsi. Zaczęłam czekać na ich wizyty, choć bałam się przyznać nawet przed sobą, że ich polubiłam.

Pewnego dnia Anna zapytała:
– Ema, chciałabyś zamieszkać z nami?

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– A jeśli mama wróci? – wyszeptałam.
Anna spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Jeśli wróci, będziemy razem szukać odpowiedzi. Ale teraz chcemy dać ci dom.

Zgodziłam się. Nie dlatego, że przestałam kochać mamę, ale dlatego, że zaczęłam rozumieć, że ona po mnie nie wróci.

Pierwsze dni w nowym domu były trudne. Każdy dźwięk budził we mnie lęk. Bałam się, że Anna i Piotr nagle znikną, jak wszyscy inni. Nie potrafiłam spać sama w pokoju, więc Anna siadała przy moim łóżku i głaskała mnie po włosach, aż zasnęłam.

– Ema, jesteś już u siebie – powtarzała codziennie.
Ale ja nie wierzyłam.

W szkole dzieci patrzyły na mnie dziwnie. Wiedziały, że jestem „tą z domu dziecka”. Szeptały za moimi plecami, czasem śmiały się z mojego starego plecaka albo z tego, że nie znam się na nowych zabawkach.

Najgorszy był Bartek. Pewnego dnia podszedł do mnie na przerwie i powiedział:
– Twoja matka cię nie chciała, dlatego tu jesteś.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Nie odpowiedziałam, tylko uciekłam do łazienki i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Wieczorem Anna znalazła mnie skuloną pod kołdrą.
– Co się stało, kochanie?
Nie chciałam mówić. Bałam się, że jeśli powiem na głos, to stanie się to jeszcze bardziej prawdziwe.
Anna przytuliła mnie mocno.
– Ema, jesteś dla nas najważniejsza. Nie pozwolimy, żeby ktoś cię skrzywdził.

Z czasem zaczęłam wierzyć, że może naprawdę zasługuję na miłość. Piotr nauczył mnie jeździć na rowerze, Anna piekła ze mną ciasta. W weekendy jeździliśmy na wycieczki do lasu. Po raz pierwszy od lat poczułam się bezpieczna.

Ale przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Każde urodziny, każde święta przypominały mi o mamie. Zastanawiałam się, gdzie jest, czy myśli o mnie, czy żałuje.

Pewnego dnia dostałam list. Był od mamy. Pisała, że jest daleko, że przeprasza, że nie mogła inaczej. Że kocha mnie i myśli o mnie każdego dnia.

Czytałam ten list setki razy. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. Anna i Piotr byli przy mnie, trzymali mnie za ręce.

– Możesz ją kochać i nas kochać – powiedziała Anna. – To nie musi być wybór.

Długo nie potrafiłam wybaczyć mamie. Ale zrozumiałam, że czasem życie jest trudniejsze niż nam się wydaje. Że dorośli też się boją.

Dziś mam czternaście lat. Nadal tęsknię za mamą, ale wiem, że mam dom. Mam rodzinę, która mnie kocha, nawet jeśli nie jestem ich biologicznym dzieckiem.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę zasługuję na szczęście? Czy można pokochać kogoś nowego, nie przestając tęsknić za tym, kogo się straciło?

A wy? Czy potrafilibyście zaufać jeszcze raz po tym wszystkim?