Matka wybrała jego… zamiast mnie. Historia, która rozdarła moją rodzinę

Wszystko zaczęło się w ten jeden, przeklęty wieczór, kiedy wróciłam do domu i usłyszałam głosy zza drzwi. Mój pokój był jeszcze ciepły od porannego słońca, a w kuchni czuć było zapach pieczonego chleba. Ale to nie był zwykły dzień. To był dzień, w którym moja matka – Anna – wybrała jego. Zamiast mnie.

Miałam wtedy siedemnaście lat i świat wydawał mi się prosty. Mieszkałyśmy w bloku na warszawskim Ursynowie, gdzie każdy znał każdego, a plotki rozchodziły się szybciej niż tramwaje. Byłam jedynaczką, a mama była moją najlepszą przyjaciółką. Ojca nie znałam – zniknął zanim się urodziłam. Mama zawsze powtarzała: „Jesteśmy drużyną, Zosiu. Ty i ja przeciwko światu.”

Tego wieczoru, kiedy weszłam do mieszkania, zobaczyłam ją przy stole z obcym mężczyzną. Był wysoki, miał szpakowate włosy i spojrzenie, które przeszywało na wskroś. Uśmiechnął się do mnie sztucznie.

– Zosiu, poznaj pana Marka – powiedziała mama, a jej głos drżał z ekscytacji.

Nie wiedziałam wtedy, że ten człowiek stanie się początkiem mojego końca.

Na początku Marek był uprzejmy. Przynosił kwiaty, opowiadał dowcipy, próbował mnie przekonać, że jest „fajnym facetem”. Ale ja widziałam coś innego – jego zimne oczy, sposób, w jaki patrzył na mamę, jakby była jego własnością. Próbowałam rozmawiać z mamą.

– Mamo, nie podoba mi się on. Coś jest z nim nie tak.

– Zosiu, przesadzasz. Marek jest dobrym człowiekiem. Po prostu musisz go poznać.

Ale ja już wiedziałam. Czułam to pod skórą.

Z czasem Marek zaczął bywać coraz częściej. Zostawał na noc, przynosił swoje rzeczy. Pewnego dnia mama oznajmiła:

– Przeprowadzamy się do Marka. On ma większe mieszkanie na Pradze. Będziesz miała własny pokój.

Zamarłam.

– Mamo, nie chcę! Tu jest mój dom! – krzyknęłam.

– Zosiu, musisz zrozumieć, że ja też mam prawo do szczęścia – odpowiedziała twardo.

Nie miałam wyboru. Spakowałyśmy się i pojechałyśmy na Pragę. Nowe mieszkanie było zimne, obce. Marek miał syna z poprzedniego małżeństwa – Patryka – który wpadał tylko na weekendy i patrzył na mnie jak na intruza.

Zaczęły się konflikty. Marek był coraz bardziej apodyktyczny. Wydzielał mi jedzenie („Nie będziesz żarła moich parówek!”), komentował mój wygląd („Znowu w tych dresach? Wyglądasz jak lump!”), a mama… milczała.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez ścianę:

– Anna, twoja córka jest niewychowana! Nie będę jej utrzymywał!

– Marek, proszę cię…

– Albo ona się dostosuje, albo niech wraca do swojej nory!

Następnego dnia mama przyszła do mnie z płaczem:

– Zosiu, postaraj się… dla mnie…

A ja? Czułam się jak śmieć. Jakby ktoś wyrwał mi serce i podeptał.

W szkole zaczęłam mieć problemy. Nauczyciele zauważyli, że jestem rozkojarzona. Moja przyjaciółka Ola próbowała mi pomóc:

– Zosia, co się dzieje?

– Nic… wszystko jest w porządku – kłamałam.

Ale Ola wiedziała swoje. Pewnego dnia przyszła do mnie po lekcjach:

– Słuchaj, jeśli chcesz, możesz u mnie przenocować. Moja mama się zgodziła.

Chciałam uciec, ale nie mogłam zostawić mamy samej z Markiem.

W domu było coraz gorzej. Marek zaczął pić. Wracał późno, wszczynał awantury o byle co.

– Ty gówniaro! Sprzątaj po sobie! – wrzeszczał.

Mama próbowała mnie bronić, ale kończyło się na tym, że sama obrywała.

Pewnej nocy usłyszałam trzask drzwi i płacz mamy. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam ją skuloną na podłodze.

– Mamo! Co on ci zrobił?!

– Nic… potknęłam się…

Wiedziałam, że kłamie.

Zaczęłam nienawidzić Marka z całego serca. Ale najbardziej bolało mnie to, że mama pozwalała mu na wszystko. Że wybierała jego zamiast mnie.

Kiedy przyszły wyniki matury – zdałam świetnie – chciałam iść na studia prawnicze na UW. Mama obiecała mi kiedyś, że pomoże finansowo.

Ale Marek powiedział:

– Nie będę płacił za studia tej gówniary! Niech idzie do roboty!

Mama spuściła wzrok.

– Przykro mi, Zosiu… nie mam pieniędzy…

Wtedy coś we mnie pękło.

Spakowałam walizkę i wyszłam bez słowa. Zamieszkałam u Oli przez kilka tygodni. Jej rodzice przyjęli mnie jak własną córkę. Znalazłam pracę w kawiarni na Mokotowie i zaczęłam dorabiać na własne utrzymanie.

Mama dzwoniła kilka razy:

– Zosiu, wróć… Marek już się uspokoił…

Ale ja nie mogłam wrócić do tego piekła.

Minęły miesiące. Przestałyśmy rozmawiać. Mama przestała być moją mamą – stała się cieniem kobiety, którą kiedyś kochałam nad życie.

Po roku dowiedziałam się od sąsiadki z Ursynowa, że mama trafiła do szpitala po kolejnej awanturze z Markiem. Pojechałam tam – serce waliło mi jak młotem.

Leżała na łóżku szpitalnym, blada i wychudzona.

– Zosiu…

– Dlaczego pozwoliłaś mu to wszystko zrobić? Dlaczego wybrałaś jego?

Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach:

– Bałam się być sama… Myślałam, że jeśli odejdziecie oboje… nie dam sobie rady…

Nie umiałam jej wybaczyć. Wyszłam bez słowa.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat. Skończyłam studia zaocznie dzięki stypendium i ciężkiej pracy. Mam narzeczonego – Michała – który wie o wszystkim i kocha mnie mimo moich blizn.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można wybaczyć matce taką zdradę? Czy samotność usprawiedliwia wszystko?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można odbudować więź po czymś takim?