Sobotni Rozłam: Historia jednej rodziny z warszawskiego blokowiska

Już od rana czułam, że ta sobota będzie inna. Może to przez burzowe chmury nad Warszawą, może przez dziwne napięcie, które wisiało w powietrzu odkąd tylko otworzyłam oczy. W kuchni czekał na mnie zapach kawy i cisza – ta sama, która od śmierci męża rozgościła się w moim mieszkaniu na Bródnie. Ale dziś miało być inaczej. Dziś przyjeżdżały moje córki z rodzinami. Miało być gwarno, radośnie, jak dawniej.

Pierwsza zadzwoniła do drzwi Marta – najstarsza, zawsze punktualna, z wiecznie spiętymi ramionami i uśmiechem, który nie sięgał oczu. Za nią wszedł jej mąż Andrzej, inżynier z wiecznym telefonem przy uchu, i ich syn Tomek – student politechniki, który nawet na rodzinnych spotkaniach nie rozstaje się ze słuchawkami.

– Cześć mamo – rzuciła Marta, odkładając torbę na podłogę. – Pomóc ci z czymś?

– Nie trzeba, wszystko gotowe – odpowiedziałam, choć wcale nie było. Ale nie chciałam zaczynać od narzekania.

Zaraz potem przyszła Karolina – środkowa córka, zawsze pogodna, choć ostatnio coraz częściej widziałam w jej oczach cień zmęczenia. Przyszła sama z dwójką dzieci, bo jej mąż Michał miał „ważny dyżur” w szpitalu. Zawsze miał coś ważnego.

Najdłużej kazała na siebie czekać najmłodsza – Alicja. Zawsze była inna: buntownicza, głośna, wiecznie w konflikcie z całym światem. Wpadła jak burza, z rozwianymi włosami i córeczką Zosią na rękach.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła bez przekonania. – Tramwaj się zepsuł.

– Jasne… – mruknęła Marta pod nosem.

Usiedliśmy przy stole. Na początku było spokojnie – dzieci biegały po mieszkaniu, Andrzej opowiadał o nowym projekcie w pracy, a Karolina próbowała zapanować nad rozlewającym się kompotem. Ale wystarczyło jedno słowo, by wszystko runęło.

– Alicja, ty dalej nie pracujesz? – zapytała Marta z udawaną troską.

Alicja spojrzała na nią spode łba.

– A co ci do tego? Zosia jest jeszcze mała.

– Ma cztery lata! – wtrąciła się Karolina. – Moje już w przedszkolu od trzeciego roku życia.

– Każdy wychowuje dzieci po swojemu – powiedziałam łagodnie, ale nikt mnie nie słuchał.

– Ty zawsze ją bronisz! – wybuchła Marta. – A ja całe życie musiałam być tą odpowiedzialną!

– Bo chciałaś! – Alicja podniosła głos. – Nikt cię nie zmuszał!

– Dziewczyny… – zaczęłam błagalnie, ale już było za późno.

– Ty nawet nie masz pojęcia, jak to jest pracować na dwa etaty i jeszcze ogarniać dom! – Marta uderzyła pięścią w stół. – A ty? Wiecznie na garnuszku mamy!

Alicja zerwała się z krzesła.

– Może dlatego, że nie miałam takiego wsparcia jak ty! Może dlatego, że ojciec zawsze faworyzował ciebie!

W tym momencie zapadła cisza. Nawet dzieci przestały się bawić.

Karolina spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Mamo… czy to prawda?

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Przez lata starałam się być sprawiedliwa. Ale czy byłam? Czy naprawdę nie widziałam, że każda z nich potrzebowała czegoś innego?

– Nie wiem… Może popełniłam błędy – wyszeptałam. – Ale kocham was wszystkie tak samo.

Marta otarła łzę ukradkiem.

– Ja już nie mogę… – powiedziała cicho i wybiegła do łazienki.

Karolina zaczęła zbierać talerze.

– Zawsze musimy się kłócić? Przecież tata by tego nie chciał…

Alicja usiadła z powrotem i spuściła głowę.

– Przepraszam… Po prostu czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie.

Zosia podeszła do mnie i przytuliła się mocno.

– Babciu, czemu wszyscy są smutni?

Pogłaskałam ją po głowie i poczułam łzy napływające do oczu.

Wtedy zadzwonił telefon Marty. Odebrała i po chwili wróciła do pokoju blada jak ściana.

– Mama… muszę jechać do szpitala. Andrzej miał wypadek samochodowy…

Wszyscy zamarliśmy. Karolina złapała ją za rękę.

– Jadę z tobą.

Alicja spojrzała na mnie bezradnie.

– Zostanę tu z dziećmi…

W jednej chwili wszystkie nasze spory straciły znaczenie. Liczyło się tylko to, żeby być razem.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Dzieci spały w pokoju obok, a ja patrzyłam na zdjęcie męża stojące na kredensie.

– Czemu tak trudno nam się dogadać? Czemu każda z nas nosi w sobie tyle żalu?

Może rodzina to nie tylko wspólne obiady i zdjęcia przy choince. Może rodzina to przede wszystkim umiejętność wybaczania sobie nawzajem…

A wy? Czy potraficie wybaczyć swoim bliskim? Czy czasem jedno słowo nie wystarczy, by naprawić to, co latami było popsute?