Szczęśliwe zmiany czy złudzenie? Historia Ireny Janowskiej – o tym, jak trudno być sobą wśród ludzi, którzy wiedzą lepiej
– Widzisz ją? Znowu wraca sama. – Głosy sąsiadek odbijały się echem w mojej klatce schodowej, kiedy zamykałam za sobą drzwi. Przystanęłam na chwilę, udając, że poprawiam szalik, ale w rzeczywistości próbowałam złapać oddech. „Irena Janowska, ta od Janowskiego, co go żona nie utrzymała” – słyszałam to już tyle razy, że zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę jestem tylko tym, co o mnie mówią.
Mój mąż, Andrzej, odszedł dwa lata temu. Po prostu któregoś dnia spakował walizkę i powiedział: „Nie mogę już tak żyć. Potrzebuję czegoś innego.” Zostawił mnie z dorosłą już córką, Magdą, która od tamtej pory patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina. „Mamo, gdybyś była inna, tata by został” – powiedziała raz, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
Od tamtej pory każdy dzień był walką. Praca w bibliotece dawała mi chwilowe wytchnienie, ale nawet tam czułam na sobie spojrzenia i szeptane komentarze. „Pani Ireno, jak się pani trzyma?” – pytała pani Basia z działu dziecięcego, a ja uśmiechałam się sztucznie i odpowiadałam: „Dziękuję, dobrze.”
Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na puste krzesło po Andrzeju. Magda coraz rzadziej wracała do domu – miała swoje życie, swoich znajomych, a ja czułam się jak niepotrzebny mebel. Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
– Nie chcę wracać do domu. Mama znowu będzie pytać, czy coś zjadłam, czy mam ciepłą kurtkę. Mam już dość tej ciszy i jej smutnych oczu.
Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyknąć: „To nie ja wybrałam tę samotność!” Ale nie miałam siły. Zamiast tego poszłam do łazienki i płakałam pod prysznicem, żeby nie słyszała.
Wszystko zmieniło się pewnego marcowego popołudnia. Wracałam z pracy, kiedy na klatce schodowej zaczepiła mnie pani Krysia:
– Irenko, słyszałam, że twój Andrzej już z jakąś nową się pokazuje. No wiesz… taka młodsza. Ale nie przejmuj się, ty zawsze byłaś porządna kobieta.
Zacisnęłam zęby. „Porządna kobieta” – czy to znaczyło: cicha, posłuszna, niewidzialna? Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej wszystko, co myślę o tych plotkach, o tym, jak bardzo boli mnie samotność i jak trudno jest wstać rano z łóżka. Ale tylko skinęłam głową i weszłam do mieszkania.
Tam czekała na mnie Magda. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła w okno.
– Mamo, musimy pogadać – zaczęła bez ogródek. – Ja… chyba wyprowadzę się do Pawła. Nie chcę już tak żyć.
Zamarłam. Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie sądziłam, że tak szybko. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– To twoje życie – wyszeptałam w końcu. – Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
Magda spojrzała na mnie z ulgą, ale i z odrobiną smutku. – Ty też powinnaś spróbować być szczęśliwa, mamo. Może… może powinnaś coś zmienić?
Te słowa wracały do mnie przez kolejne dni jak echo. Czy naprawdę mogłam coś zmienić? Czy w wieku pięćdziesięciu czterech lat można zacząć od nowa?
Zaczęłam od drobiazgów. Kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, choć zawsze nosiłam szarości. Poszłam na zajęcia z jogi do domu kultury, choć bałam się, że wszyscy będą się na mnie gapić. Poznałam tam panią Elżbietę – wdowę po wojskowym, która opowiedziała mi swoją historię.
– Ludzie zawsze będą gadać – powiedziała mi pewnego dnia. – Ale to twoje życie. Ja przez lata żyłam tak, jak chcieli inni. Dopiero po śmierci męża zaczęłam oddychać.
Te słowa dodały mi odwagi. Zaczęłam częściej wychodzić z domu – na spacery do parku, do kina na samotne seanse. Sąsiadki patrzyły na mnie z ukosa.
– Widzisz ją? Teraz to się stroi i włóczy po mieście. Pewnie kogoś sobie znalazła.
Przestało mi to przeszkadzać. Zrozumiałam, że ich opinie nie mają już nade mną władzy.
Najtrudniejsza była rozmowa z Magdą. Przyszła do mnie po kilku tygodniach, kiedy już mieszkała z Pawłem.
– Mamo… przepraszam za wszystko, co ci powiedziałam. Wiem, że to nie twoja wina. Tata… on po prostu nie potrafił być szczęśliwy.
Przytuliłam ją mocno. Poczułam, że pierwszy raz od dawna nie jestem sama.
Dziś wiem, że szczęście nie przychodzi nagle. To codzienna walka – z własnymi lękami, z opiniami innych, z samotnością. Ale warto próbować.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy naprawdę jestem gotowa na nowe życie? Czy to szczęście jest prawdziwe, czy tylko złudzenie?” Może wy mi powiecie… Jak wy radzicie sobie z opiniami innych i własnymi lękami?