Moje dzieci i wnuki są niewdzięczne: Nigdy nie sądziłam, że starość spędzę w samotności – szczera spowiedź Anny z Warszawy
– Mamo, nie przesadzaj, przecież dzwoniliśmy w zeszłym tygodniu – głos mojej córki, Magdy, odbija się echem w pustym salonie. Siedzę na kanapie, ściskając telefon w dłoni, jakby od tego zależało moje życie. – Wiem, kochanie, ale… – zaczynam, lecz ona już mnie nie słucha. – Muszę kończyć, dzieci hałasują. Pa!
Cisza po zakończonej rozmowie jest głośniejsza niż krzyk. Odkładam telefon na stół i patrzę na zdjęcia rozstawione na półkach. Magda z mężem i dwójką dzieci, Tomek z żoną na wakacjach w Tatrach. Uśmiechnięte twarze, które widuję tylko na papierze. Mieszkają w Warszawie, zaledwie kilka przystanków tramwajem ode mnie, ale czuję się, jakby byli na innym kontynencie.
Kiedyś myślałam, że rodzina to wszystko. Że jeśli dam z siebie wszystko, jeśli będę gotować, prać, pomagać przy wnukach, to na starość nie zostanę sama. Że dzieci będą wdzięczne, że będą mnie odwiedzać, pytać o radę, dzielić się radościami i smutkami. Tymczasem siedzę sama w mieszkaniu na Pradze, słuchając tykania zegara i szumu ulicy za oknem.
Pamiętam, jak Magda była mała. Zawsze chciała, żebym czytała jej bajki na dobranoc. Tomek, mój syn, przychodził do mnie z każdym problemem – od rozbitego kolana po złamane serce. Byłam dla nich wszystkim. A teraz? Teraz jestem tylko numerem w telefonie, obowiązkiem do odhaczenia.
Wczoraj próbowałam zadzwonić do Tomka. Odebrała jego żona, Kasia. – Dzień dobry, pani Aniu. Tomek jest bardzo zajęty, może oddzwoni później? – powiedziała chłodno. Nie oddzwonił. Nie oddzwania już od miesięcy. Zawsze coś – praca, dzieci, remont mieszkania. Zawsze coś ważniejszego ode mnie.
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ingerowałam w ich życie? Może powinnam była pozwolić im upaść, nauczyć się samodzielności, zamiast ciągle ich ratować? Ale przecież każda matka chce dla swoich dzieci jak najlepiej. Czy to naprawdę powód, żeby mnie teraz odtrącać?
W niedzielę są urodziny mojej wnuczki, Zosi. Nie dostałam zaproszenia. Dowiedziałam się przypadkiem, gdy spotkałam sąsiadkę na klatce. – O, pani Aniu, widziałam Magdę z tortem! – powiedziała z uśmiechem. Uśmiechnęłam się blado i skłamałam, że oczywiście, idę na przyjęcie. Potem wróciłam do mieszkania i płakałam przez godzinę.
Kiedyś próbowałam rozmawiać z Magdą o tym, jak się czuję. – Mamo, nie dramatyzuj. Każdy ma swoje życie. My też mamy prawo do prywatności – powiedziała zirytowana. – Ale ja tylko chciałam… – zaczęłam, lecz przerwała mi: – Proszę cię, nie rób z siebie ofiary.
Czy naprawdę robię z siebie ofiarę? Czy to źle, że tęsknię za rodziną? Że chciałabym choć raz w tygodniu usłyszeć szczery głos, poczuć ciepło czyjejś dłoni? Przecież nie proszę o wiele. Nie chcę pieniędzy, nie chcę prezentów. Chcę tylko obecności.
Czasem wyobrażam sobie, że ktoś dzwoni do drzwi. Otwieram, a tam Magda z Zosią i Antkiem. – Babciu, przyszliśmy na herbatę! – woła Zosia. Siadamy razem przy stole, śmiejemy się, rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Ale to tylko wyobraźnia. W rzeczywistości drzwi pozostają zamknięte, a ja słyszę tylko własne kroki.
W święta jest najgorzej. Wszyscy gdzieś jadą, mają swoje plany. Ja zostaję sama z barszczem i uszkami, które gotuję tylko dla siebie. W Wigilię dzwoni Magda: – Mamo, nie damy rady wpaść. Dzieci chore, Tomek w delegacji. Ale wszystkiego najlepszego! – mówi szybko i odkłada słuchawkę. Siedzę przy stole, patrzę na puste krzesła i czuję, jak serce mi pęka.
Kiedyś sądziłam, że starość to czas odpoczynku, wdzięczności, ciepłych wspomnień. Tymczasem to czas samotności, rozczarowania i pytań bez odpowiedzi. Czasem myślę, że gdybym zniknęła, nikt by nawet nie zauważył. Może po tygodniu ktoś by się zorientował, że nie odbieram telefonu.
Ostatnio zaczęłam pisać pamiętnik. Może kiedyś Magda albo Tomek go przeczytają i zrozumieją, jak bardzo ich kochałam. Jak bardzo za nimi tęskniłam. Jak bardzo bolała mnie ich obojętność.
Wczoraj w sklepie spotkałam starą znajomą, panią Halinę. – Pani Aniu, jak tam dzieci? – zapytała z troską. Uśmiechnęłam się smutno. – Dobrze, bardzo zajęci – odpowiedziałam. Nie miałam siły tłumaczyć, że jestem sama. Że moje dzieci i wnuki mają dla mnie tylko resztki czasu.
Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się, czy gdzieś tam, w którymś z tych mieszkań, ktoś też czuje się tak samotny jak ja. Czy to tylko ja jestem winna? Czy może to znak naszych czasów – że rodzina przestaje być najważniejsza?
Może powinnam nauczyć się żyć dla siebie. Znaleźć nowe hobby, poznać nowych ludzi. Ale jak zacząć, kiedy całe życie było się dla innych?
Czasem pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na tę samotność? Czy można kochać za bardzo? Może to właśnie moja największa wina?
A Wy? Czy też czujecie się czasem niewidzialni dla swoich bliskich? Czy to ja jestem zbyt wymagająca, czy świat naprawdę się zmienił?