Ostatnia szansa: Opowieść o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu
— Wyłaź stamtąd, słyszysz?! — wrzasnąłem, tłukąc pięścią w drzwi naszego domu. Sąsiedzi już się zlecieli, patrzyli na mnie z mieszaniną litości i pogardy. — Wyłaź, bo przysięgam, że rozwalę te drzwi! — powtórzyłem, a głos mi się łamał. W środku była moja żona, Justyna. A ja? Ja byłem wrakiem człowieka, który kiedyś przysięgał jej miłość i ochronę.
— Bartek, uspokój się! — krzyknęła sąsiadka, pani Teresa, która zawsze wtrącała się w nie swoje sprawy. — Dzieci patrzą! Co ty wyprawiasz?
Odwróciłem się do tłumu. — Co się gapicie?! Nie macie własnych problemów?! — splunąłem pod nogi i usiadłem na ławce przy furtce. Ręce mi drżały. W głowie szumiało od wódki i wstydu.
Wiedziałem, że Justyna nie otworzy. Ostatnio zamykała się coraz częściej. Zostawiała mnie samego z moimi demonami. Z moją zazdrością, złością, żalem do świata i do niej. Ale przecież to ona była winna! To ona zaczęła się uśmiechać do tego nowego sąsiada, do Piotra. To ona przestała ze mną rozmawiać, a zaczęła spędzać wieczory w telefonie.
— Bartek… — Teresa usiadła obok mnie. — Przecież Justyna cię kocha. Tylko ty musisz przestać pić i robić te awantury.
— Nic nie rozumiesz… — mruknąłem. — Ona mnie zdradza. Wiem to.
— Głupoty gadasz! — machnęła ręką. — Wszyscy we wsi wiedzą, że Justyna jest porządna kobieta.
Zacisnąłem pięści. Porządna? To dlaczego zamyka się przede mną? Dlaczego dzieci boją się wejść do kuchni, kiedy wracam z pracy? Dlaczego syn, Kacper, patrzy na mnie jak na obcego?
Piętnaście lat temu byłem innym człowiekiem. Miałem marzenia, plany, a Justyna była moim światłem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ona studiowała pielęgniarstwo, ja budownictwo. Po ślubie wróciliśmy do mojej rodzinnej wsi pod Tarnowem. Rodzice dali nam kawałek ziemi, postawiłem dom własnymi rękami. Justyna pracowała w przychodni, ja prowadziłem firmę remontową.
Byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Wszystko zaczęło się psuć po śmierci mojego ojca. Matka oszalała z żalu i całą winę zwaliła na mnie – że nie dopilnowałem taty, że nie pomogłem wystarczająco. Zacząłem pić. Najpierw po pracy – jedno piwo, potem dwa, potem butelka wódki na wieczór. Justyna prosiła: — Bartek, przestań… Dla dzieci…
Ale ja nie słuchałem.
Potem pojawił się Piotr – nowy sąsiad z miasta. Przystojny, wygadany, zawsze uśmiechnięty. Zaczął pomagać Justynie przy ogrodzie, naprawiał płot, rozmawiał z nią o książkach i filmach. Ja wracałem do domu i widziałem ich razem przez okno kuchni – śmiejących się, pochylonych nad grządkami pomidorów.
Zazdrość mnie zżerała od środka.
— Co ty z nim tak siedzisz? — spytałem pewnego wieczoru.
— Bo przynajmniej on mnie słucha! — wybuchła Justyna. — Ty tylko pijesz i krzyczysz!
— To idź do niego! — wrzasnąłem i trzasnąłem drzwiami.
Dzieci płakały w swoim pokoju.
Przez kolejne miesiące było coraz gorzej. Przestałem chodzić do pracy – firma upadła przez mój alkoholizm i przez to, że nie potrafiłem dogadać się z ludźmi. Justyna utrzymywała dom sama. Kacper zaczął sprawiać problemy w szkole – bił się z kolegami, przynosił uwagi za spóźnienia.
Matka przychodziła codziennie i szeptała mi do ucha:
— Widzisz? Zrujnowałeś wszystko. Ojciec przewraca się w grobie.
Czułem się jak śmieć.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej niż zwykle – chciałem przeprosić Justynę za ostatnią awanturę. Zastałem ją siedzącą przy stole z Piotrem. Pili herbatę i rozmawiali cicho.
— Co tu robisz?! — wrzasnąłem.
Justyna zerwała się na równe nogi.
— Bartek! Przestań! Piotr tylko przyszedł oddać książkę!
— Książkę?! Myślisz, że jestem głupi?!
Piotr podszedł do mnie spokojnie:
— Bartek, uspokój się. Nie chcę żadnych problemów.
Popchnąłem go na ścianę.
— Wynocha z mojego domu!
Justyna zaczęła płakać.
Piotr wyszedł bez słowa. Ja zostałem sam z żoną i jej łzami.
Następnego dnia Justyna spakowała walizkę i zabrała dzieci do swojej matki do Krakowa.
Zostałem sam w pustym domu.
Przez tydzień piłem bez przerwy. Matka przynosiła mi jedzenie i groziła policją:
— Jak nie przestaniesz pić, zgłoszę cię do opieki społecznej! Stracisz wszystko!
Nie obchodziło mnie już nic.
Aż pewnej nocy zadzwonił telefon. To był Kacper:
— Tato… Mama jest w szpitalu… Miała atak paniki…
Trzeźwiałem przez całą noc. Rano pojechałem do Krakowa – pierwszy raz od lat spojrzałem sobie w oczy w lustrze bez nienawiści.
Justyna leżała blada na szpitalnym łóżku. Kacper siedział przy niej i trzymał ją za rękę.
— Przepraszam… — wyszeptałem przez łzy. — Przepraszam za wszystko…
Justyna spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem:
— Bartek… Ja już nie mam siły walczyć…
Usiadłem przy niej i płakałem jak dziecko.
Minęły trzy miesiące terapii – mojej i naszej rodzinnej. Przestałem pić. Zacząłem pracować jako pomocnik budowlany u znajomego w Tarnowie – za grosze, ale uczciwie. Justyna wróciła do domu z dziećmi dopiero wtedy, gdy zobaczyła, że naprawdę się zmieniam.
Nie było łatwo odbudować zaufanie syna – Kacper długo nie chciał ze mną rozmawiać:
— Tato… Ty nas zostawiłeś…
— Wiem… I nigdy sobie tego nie wybaczę… Ale chcę być lepszym ojcem…
Justyna była cicha i zamknięta w sobie przez wiele miesięcy. Piotr wyprowadził się z naszej wsi – podobno miał już dosyć plotek i oskarżeń.
Z czasem zaczęliśmy znów rozmawiać – najpierw o dzieciach, potem o codziennych sprawach, aż w końcu o nas samych.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce przed domem – tak jak kiedyś.
— Bartek… Myślisz, że jeszcze możemy być szczęśliwi?
Spojrzałem jej prosto w oczy:
— Nie wiem… Ale chcę spróbować…
Dziś mija rok od tamtej nocy pod drzwiami naszego domu. Nie piję już od dwunastu miesięcy. Pracuję ciężko każdego dnia – nie dla siebie, ale dla nich: dla Justyny i dzieci.
Czasem myślę o tym wszystkim, co straciłem przez własną głupotę i dumę. Czy można naprawdę naprawić to, co się zepsuło? Czy rodzina może wybaczyć wszystko?
Patrzę na Justynę bawiącą się z córką na podwórku i pytam sam siebie: czy zasługuję na drugą szansę? Czy Wy bylibyście w stanie wybaczyć komuś takiemu jak ja?