Zabrał syna ze sobą – a to był tylko sen…

— Nie możesz mi tego zrobić, Jacek! — krzyknęłam, czując jak głos więźnie mi w gardle. Stałam w progu naszego mieszkania na trzecim piętrze bloku z wielkiej płyty, a on trzymał za rękę naszego syna, Michała. Chłopiec miał na sobie piżamę w dinozaury i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. — Mamo, dlaczego tata jest zły? — zapytał cicho. Jacek nie odpowiedział. Spojrzał na mnie z chłodem, którego nie znałam wcześniej. — Muszę go zabrać. Ty sobie nie radzisz — powiedział i pociągnął Michała w stronę windy. Chciałam biec za nimi, ale nogi miałam jak z waty. Krzyczałam, płakałam, błagałam, żeby się zatrzymał. Ale drzwi windy zamknęły się z cichym szelestem i zostałam sama w pustym korytarzu.

Obudziłam się zlana potem. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Sufit nad moją głową był znajomy, ale serce waliło mi jak oszalałe. Michał spał spokojnie obok mnie, wtulony w swoją ulubioną poduszkę. Przez kilka minut nie mogłam się uspokoić. To był tylko sen. Ale ten sen był tak realny, że czułam jego ciężar w całym ciele.

Poznałam Jacka dziesięć lat temu na zabawie w remizie w naszej wsi pod Radomiem. Był wtedy najprzystojniejszym chłopakiem na sali — wysoki, z szerokimi ramionami i tym uśmiechem, który sprawiał, że każda dziewczyna miękła w kolanach. Ja byłam wtedy cicha i nieśmiała, ale tego wieczoru coś we mnie pękło. Śmiałam się głośno z jego żartów, tańczyliśmy do białego rana. — Przyjdę jutro wieczorem, może pójdziemy na spacer? — zapytał wtedy, a ja poczułam się jak bohaterka filmu.

Zakochaliśmy się szybko i mocno. Po roku byliśmy już po ślubie. Zamieszkaliśmy w Radomiu, bo Jacek dostał pracę w fabryce samochodów. Ja rzuciłam studia na pedagogice i zajęłam się domem. Przez pierwsze lata było dobrze. Rodzina, znajomi — wszyscy mówili, że jesteśmy idealną parą. Potem urodził się Michał i wszystko się zmieniło.

Jacek coraz częściej wracał do domu późno. Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęły się kłótnie o pieniądze, o to, że jestem zmęczona i nie mam ochoty na seks, o to, że Michał płacze nocami i nie daje mu spać. — Ty zawsze wszystko robisz źle! — krzyczał czasem. — Gdyby nie ja, nie mielibyśmy nawet na chleb! — A ja milczałam, bo bałam się, że jeśli zacznę mówić głośno o swoich uczuciach, to wszystko się rozpadnie.

Najgorsze przyszło dwa lata temu. Znalazłam w jego telefonie wiadomości od jakiejś kobiety. — To tylko koleżanka z pracy — tłumaczył się nerwowo. Ale ja wiedziałam swoje. Przestałam mu ufać. Każda rozmowa kończyła się awanturą. Michał zaczął się jąkać i moczyć w nocy.

Moja mama powtarzała: — Alicja, musisz być silna dla dziecka. Ale jak być silną, kiedy codziennie czujesz się coraz słabsza? Kiedy boisz się zasnąć, bo nie wiesz, co przyniesie jutro?

Ten sen… On był jak ostrzeżenie. Przez cały dzień chodziłam roztrzęsiona. Patrzyłam na Michała inaczej niż zwykle — z lękiem, że mogę go stracić. Wieczorem Jacek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Pachniał obcymi perfumami.

— Musimy porozmawiać — powiedział chłodno.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Michał bawił się klockami w swoim pokoju.

— Chcę rozwodu — rzucił bez emocji.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

— Co z Michałem? — zapytałam drżącym głosem.

— Zostanie ze mną — odpowiedział natychmiast. — Ty sobie nie radzisz.

Wybuchłam płaczem. Krzyczałam na niego, że jest egoistą, że nie pozwolę mu zabrać mojego dziecka. On tylko wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Każdego dnia bałam się, że naprawdę spełni się mój koszmar ze snu — że Jacek zabierze Michała i już nigdy go nie zobaczę.

Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Teresa.

— Alicja, musisz walczyć o siebie i o syna — powiedziała stanowczo. — Nie możesz pozwolić mu decydować za ciebie.

Te słowa były jak zimny prysznic. Zaczęłam szukać pomocy — poszłam do psychologa, zadzwoniłam do prawnika. Każda rozmowa była trudna, każda decyzja bolała. Ale wiedziałam, że muszę to zrobić dla Michała.

Rozwód był długi i bolesny. Jacek walczył o opiekę nad synem jak lew. W sądzie mówił rzeczy, których nigdy bym się po nim nie spodziewała: że jestem niestabilna emocjonalnie, że zaniedbuję dziecko…

Czułam się upokorzona i bezradna. Ale kiedy patrzyłam na Michała, wiedziałam jedno: nie mogę się poddać.

Po kilku miesiącach sąd przyznał mi opiekę nad synem. Jacek miał prawo widywać go w weekendy.

Pierwszy raz od dawna poczułam ulgę… ale też pustkę.

Dziś mijają dwa lata od tamtych wydarzeń. Michał jest już spokojniejszy, coraz rzadziej budzi się w nocy z płaczem. Ja powoli uczę się żyć na nowo — sama ze sobą i z moimi lękami.

Czasem jednak ten sen wraca do mnie nocą: Jacek stoi w drzwiach z walizką i trzyma Michała za rękę…

Czy można kiedyś przestać bać się utraty tego, co najważniejsze? Czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto złamał ci serce?

Nie wiem… Ale wiem jedno: każda matka jest gotowa walczyć o swoje dziecko do końca.