Moja córka wstydziła się naszych wiejskich korzeni i nie zaprosiła nas na ślub…
Wszystko zaczęło się od telefonu, który zadzwonił o świcie. Był maj, a ja właśnie kończyłam doić krowy w naszej starej oborze. Dłoń mi zadrżała, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu numer mojej siostry, Haliny. – Maryla, słyszałaś? – zapytała bez przywitania. – O czym? – odpowiedziałam, czując niepokój. – Twoja Jagoda wyszła za mąż. W Warszawie. Widziałam zdjęcia na Facebooku.
Zamarłam. Mleko rozlało się na słomę. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Moja córka, moje jedyne dziecko, ślub? Bez słowa? Bez nas?
Wróciłam do domu jak w transie. Mąż, Władek, siedział przy stole i czytał gazetę. – Co się stało? – zapytał, widząc moją bladą twarz. – Jagoda… wyszła za mąż. Bez nas. Nawet nie zadzwoniła.
Władek odłożył gazetę i przez chwilę patrzył w okno. – To niemożliwe – powiedział cicho. – Może to jakaś pomyłka?
Ale to nie była pomyłka. Wieczorem znalazłam profil córki w internecie. Zdjęcia: ona w białej sukni, obok niej przystojny brunet – Michał, jej narzeczony, o którym tyle opowiadała podczas ostatnich wizyt. Uśmiechnięci goście, elegancka sala, szampan, tort z trzema piętrami. A my… nigdzie.
Zadzwoniłam do niej tego samego wieczoru. Po kilku sygnałach odebrała. – Cześć, mamo – powiedziała chłodno. – Jagoda… czy to prawda? Wyszłaś za mąż? – Tak. Wyszłam za Michała w zeszłą sobotę.
Zaniemówiłam. – Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Dlaczego nas nie zaprosiłaś?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej oddech. – Mamo… To był mały ślub, tylko najbliżsi znajomi Michała i jego rodzina…
– A my? My nie jesteśmy twoją rodziną?
– Mamo, proszę… Nie rozumiesz…
– To ty mi wytłumacz! – krzyknęłam przez łzy.
– Nie chciałam, żebyście czuli się źle… żebyście byli oceniani…
– Przez kogo?!
– Przez wszystkich! Michał pochodzi z innego świata… jego rodzina jest z Warszawy, są lekarzami, profesorami… Nie chciałam, żeby ktoś patrzył na was z góry…
– To ty się nas wstydzisz? Tego, że jesteśmy ze wsi?
Nie odpowiedziała. Usłyszałam tylko cichy szloch i połączenie zostało przerwane.
Władek siedział obok i słuchał wszystkiego. Wstał bez słowa i wyszedł na podwórko. Widziałam przez okno, jak kopie ziemię pod grządkami z takim zacięciem, jakby chciał rozłupać całą wieś.
Przez kolejne dni żyliśmy jak duchy. Sąsiedzi zaczęli szeptać za naszymi plecami. Ktoś rzucił: „A widzieliście zdjęcia Jagody? Ale się wybiła!” Inna sąsiadka dodała: „Pewnie teraz już do was nie wróci…”
Nie spałam nocami. Wspominałam każdy dzień dzieciństwa Jagody: jak biegała boso po łące, jak tuliła się do mnie po burzy, jak płakała, gdy pierwszy raz pojechała do szkoły w mieście i dzieci śmiały się z jej akcentu.
Zawsze powtarzałam jej: „Nie wstydź się tego, skąd jesteś. Wieś to siła.” Ale ona coraz częściej wracała ze szkoły zamknięta w sobie.
Kiedy dostała się na studia do Warszawy, płakałam z dumy i ze strachu jednocześnie. Zrobiliśmy z Władkiem wszystko, by jej pomóc: sprzedaliśmy część ziemi pod działki budowlane, żeby miała na wynajem pokoju i książki.
Na początku dzwoniła codziennie. Opowiadała o wykładach, o nowych koleżankach, o tym, jak trudno jej się odnaleźć wśród ludzi z miasta. Potem coraz rzadziej odbierała telefon.
Pewnego dnia przyjechała do domu z Michałem. Elegancki chłopak w garniturze, z drogim zegarkiem na ręku. Przy stole patrzył na nasze stare talerze i popękane kubki z lekkim uśmiechem.
– U was tak spokojnie… – powiedział wtedy cicho.
Jagoda była spięta przez całą wizytę. Po wyjeździe Michała poprosiłam ją na stronę.
– Córeczko, czy on cię kocha?
– Tak, mamo.
– A ty jego?
– Tak… Ale jego rodzina jest inna niż my… Oni mają dom na Żoliborzu, jeżdżą na wakacje do Hiszpanii…
– I co z tego? Szczęście nie zależy od pieniędzy.
Jagoda tylko spuściła wzrok.
Po tej wizycie kontakt się urwał niemal całkowicie.
A teraz dowiedziałam się o ślubie z Facebooka.
Władek nie wytrzymał długo tej ciszy.
– Jedziemy do Warszawy – powiedział pewnego ranka stanowczo. – Musimy z nią porozmawiać twarzą w twarz.
Spakowaliśmy trochę jedzenia na drogę: domowy chleb, słoik ogórków kiszonych i sernik upieczony przeze mnie poprzedniego dnia. Wsiedliśmy do naszego starego fiata i ruszyliśmy w drogę.
Warszawa przytłoczyła mnie od pierwszej chwili: korki, tłum ludzi, wysokie bloki i szklane wieżowce. Adres Jagody znalazłam w zeszycie z notatkami.
Pod blokiem stało kilka luksusowych samochodów. Weszliśmy do środka i zadzwoniliśmy domofonem.
– Słucham? – odezwał się głos Michała.
– Dzień dobry… tu Maryla i Władysław Nowakowie… rodzice Jagody.
Po chwili drzwi się otworzyły.
Michał był wyraźnie zakłopotany.
– Dzień dobry państwu… Proszę wejść…
W salonie siedziała Jagoda. Na widok nas pobladła i zaczęła nerwowo poprawiać włosy.
– Co wy tu robicie? – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
– Przyjechaliśmy porozmawiać – powiedział Władek spokojnie.
Michał patrzył to na nią, to na nas.
– Jagoda… dlaczego nie powiedziałaś rodzicom o ślubie? Przecież mówiłem ci tyle razy…
Jagoda zerwała się z kanapy i wybiegła do kuchni. Poszłam za nią.
– Jagoda! Popatrz mi w oczy! Dlaczego?
Zaczęła płakać.
– Mamo… ja po prostu nie mogłam… Bałam się… Oni wszyscy są tacy inni! Ich matka już raz powiedziała mi przy stole: „Jagódko, musisz popracować nad swoim stylem bycia.” A potem dodała: „Wieś to nie miejsce dla ludzi sukcesu.” Michał próbował ją uciszyć, ale ja poczułam się jak śmieć!
– I dlatego nas ukrywasz? Bo boisz się ich opinii?
– Tak! Boję się! Boję się być wytykana palcami! Boję się, że będziesz wyglądać dziwnie w tej swojej spódnicy! Że tata powie coś po swojemu i wszyscy będą się śmiać!
Patrzyłam na nią długo przez łzy.
– Jagoda… my ci daliśmy wszystko! Oddaliśmy ci całe życie! A ty nas wyrzekasz się przez kilka głupich spojrzeń?!
Nie odpowiedziała. Tylko płakała cicho jak dziecko.
Wróciliśmy do salonu. Michał podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń.
– Proszę pani… ja chciałem państwa poznać wcześniej… Przepraszam za to wszystko…
Władek spojrzał mu prosto w oczy:
– Dbaj o nią lepiej niż ona dba o rodzinę.
Wyszliśmy bez słowa pożegnania.
Droga powrotna była najdłuższa w moim życiu. Władek prowadził samochód w milczeniu. Ja patrzyłam przez okno na mijane pola i lasy i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Od tamtej pory Jagoda nie zadzwoniła ani razu. My też milczymy – nie ze złości, ale z bólu i bezradności.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę można aż tak bardzo wstydzić się własnych korzeni? Czy miłość rodzica znaczy dziś mniej niż opinia obcych ludzi?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?