Urodziny, które rozdzieliły rodzinę: Czy warto było spełnić własne marzenie kosztem bliskich?
– Mamo, czy ty naprawdę musisz wydawać na to wszystkie swoje oszczędności? – głos Piotra drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał w progu mojej kuchni, z rękami w kieszeniach, a jego żona Lucyna patrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi.
Zamieszałam herbatę, próbując ukryć drżenie dłoni. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana. Właśnie wróciłam z banku – wypłaciłam większość swoich oszczędności, by zorganizować przyjęcie na sześćdziesiąte urodziny. Zawsze marzyłam o wielkiej uroczystości, o śmiechu, muzyce i tańcu do białego rana. Przez całe życie odkładałam na czarną godzinę, ale teraz poczułam, że jeśli nie teraz, to kiedy?
– Piotrze, to moje pieniądze – odpowiedziałam cicho. – Chcę choć raz w życiu poczuć się wyjątkowo.
Lucyna prychnęła. – A co z wnukami? Myślałaś o tym, że moglibyśmy kupić większe mieszkanie? Albo samochód? Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
Poczułam ukłucie winy. Oczy Piotra były pełne rozczarowania. Wiedziałam, że odkąd urodziły się bliźniaki, mają ciężko. Ale czy to znaczy, że mam rezygnować ze swoich marzeń?
Przez kolejne dni atmosfera w domu gęstniała. Córka Ania próbowała łagodzić sytuację. – Mamo, nie przejmuj się. To twoje święto. Piotr przesadza – szeptała mi do ucha podczas wspólnego lepienia pierogów.
Ale ja czułam ciężar na sercu. W nocy przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa syna: „Czy ty naprawdę musisz wydawać na to wszystkie swoje oszczędności?”
Przyjęcie było dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam. Sala w remizie wiejskiej udekorowana balonami i girlandami. Stół uginał się od jedzenia: bigos według przepisu babci, śledzie w śmietanie, domowe ciasta. Zespół grał stare przeboje Czerwonych Gitar i Maryli Rodowicz. Goście śmiali się, tańczyli, śpiewali „Sto lat” tak głośno, że aż łzy napłynęły mi do oczu.
Ale Piotr i Lucyna przyszli tylko na chwilę. Siedzieli sztywno przy stole, nie odzywając się prawie wcale. Wnuki bawiły się z innymi dziećmi pod czujnym okiem Ani. Gdy podeszłam do Piotra z kawałkiem tortu, spojrzał na mnie chłodno.
– Mam nadzieję, że byłaś szczęśliwa – powiedział cicho. – Bo my już nie będziemy.
Zamarłam z widelcem w dłoni. Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, wyjaśnić… Ale on już odwrócił wzrok.
Po przyjęciu dom opustoszał szybciej niż zwykle. Ania została jeszcze chwilę pomóc mi sprzątać.
– Nie przejmuj się nimi – powtarzała. – Zawsze znajdą powód do narzekania.
Ale ja czułam się jak zdrajca. Przez kolejne tygodnie Piotr nie odbierał telefonów. Lucyna wysyłała tylko krótkie wiadomości o wnukach: „Zosia chora”, „Michał dostał piątkę”. Nie zapraszali mnie już na obiady w niedzielę.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Drzwi otworzyła Lucyna.
– Co ty tu robisz? – zapytała chłodno.
– Chciałam porozmawiać z Piotrem…
– Jest zajęty.
Usiadłam na ławce przed blokiem i czekałam godzinę. W końcu wyszedł.
– Mamo, nie rozumiesz? My naprawdę liczyliśmy na twoją pomoc…
– Piotrze… Ja całe życie dla was pracowałam. Odkładałam każdy grosz na wasze potrzeby. Czy nie mogę choć raz pomyśleć o sobie?
Spojrzał na mnie z bólem.
– Może właśnie dlatego nie potrafimy ci tego wybaczyć…
Wróciłam do domu ze ściśniętym gardłem. Przez okno patrzyłam na ogród, gdzie kiedyś bawili się moi synowie i córka. Teraz cisza była ogłuszająca.
Minęły miesiące. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ania zadzwoniła:
– Mamo, przyjedź do nas na Wigilię.
Ale ja wiedziałam, że Piotr tam będzie. Bałam się kolejnej kłótni.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam. Przy stole panowała napięta atmosfera. Dzieci szeptały między sobą, Lucyna rzucała mi krótkie spojrzenia spod oka.
Po kolacji Piotr podszedł do mnie.
– Wiesz… Może przesadziliśmy – powiedział cicho. – Ale trudno nam pogodzić się z tym, że wybrałaś siebie zamiast nas.
Popatrzyłam mu w oczy.
– Synku… Całe życie wybierałam was. Chciałam tylko raz poczuć się ważna.
Nie odpowiedział. Ale pierwszy raz od miesięcy przytulił mnie mocno.
Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale też dumną z tego jednego wieczoru szczęścia. Czy warto było zapłacić taką cenę za spełnienie marzenia? Czy rodzina powinna zawsze stawiać siebie na drugim miejscu? A może czasem trzeba zawalczyć o własne szczęście?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Jaką cenę zapłaciliście za swoje marzenia?