Dziedzictwo nad morzem — gdy bliscy stają się obcy

— Nie wierzę, że naprawdę to robimy — powiedziałem cicho, patrząc przez okno na szare, wzburzone morze. Fale rozbijały się o brzeg tuż za ogrodem babcinego domu, a ja czułem, jakby każda z nich uderzała prosto we mnie.

— Co masz na myśli? — zapytała Agata, moja starsza siostra, z tym swoim chłodnym tonem, który zawsze sprawiał, że czułem się jak dziecko. Siedziała przy stole w kuchni, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Obok niej Andrzej, nasz brat, nerwowo bawił się kluczami od samochodu.

— To wszystko — odpowiedziałem. — Siedzimy tu jak obcy ludzie i czekamy na notariusza, jakbyśmy byli tylko współwłaścicielami nieruchomości, a nie rodzeństwem.

Agata przewróciła oczami. — Przestań dramatyzować, Michał. Każdy z nas ma swoje życie. Chcemy tylko załatwić sprawy i wrócić do domu.

Poczułem, jak narasta we mnie gniew. Przecież to był nasz dom! Tu spędziliśmy każde lato, tu babcia piekła dla nas drożdżówki i opowiadała historie o czasach wojny. A teraz wszystko miało się rozpaść przez kilka podpisów i podział majątku.

Andrzej milczał, ale widziałem, jak zaciska szczękę. On zawsze był tym spokojnym, który nie wdawał się w kłótnie. Ale dziś nawet on wyglądał na spiętego.

— Może powinniśmy jeszcze raz porozmawiać — zacząłem niepewnie. — Może nie musimy sprzedawać domu? Może ktoś z nas mógłby tu zostać?

Agata spojrzała na mnie z politowaniem. — Michał, nie stać cię na utrzymanie tego miejsca. Ja mam rodzinę w Warszawie, Andrzej mieszka w Poznaniu. To nie ma sensu.

— A może nie chodzi o sens, tylko o pamięć? — wyrwało mi się. — O to, żeby coś po nas zostało?

W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko szum morza i tykanie starego zegara na ścianie.

Wtedy wszedł ojciec. Siwe włosy miał rozczochrane od wiatru, twarz zmęczoną. Spojrzał na nas ciężko.

— Notariusz będzie za pół godziny — powiedział cicho. — Lepiej przygotujcie dokumenty.

Patrzyłem na niego i nagle poczułem żal. Przez całe życie próbował nas pogodzić, ale nigdy mu się to nie udało. Po śmierci mamy jeszcze bardziej się zamknął w sobie.

Agata wstała gwałtownie.

— Idę na spacer — rzuciła i wyszła trzaskając drzwiami.

Andrzej spojrzał na mnie bezradnie.

— Wiesz… — zaczął cicho — …czasem myślę, że gdyby babcia żyła, wszystko wyglądałoby inaczej.

Usiadłem naprzeciwko niego.

— Myślisz, że ona by chciała, żebyśmy tak się kłócili?

Andrzej pokręcił głową.

— Nie wiem. Ale wiem jedno: każdy z nas nosi w sobie jakieś żale. Ty masz pretensje do Agaty o to, że wyjechała na studia i zostawiła cię samego z chorą mamą. Ona ma żal do ojca, że nigdy jej nie doceniał. Ja… ja po prostu chciałem mieć święty spokój.

Zamilkliśmy na chwilę. Przez okno widziałem Agatę idącą brzegiem morza. Była taka drobna na tle ogromu fal.

— Pamiętasz tamto lato, kiedy zgubiliśmy się w lesie? — zapytałem nagle.

Andrzej uśmiechnął się blado.

— Babcia szukała nas przez pół nocy. Potem zrobiła nam kakao i powiedziała, że rodzina to najważniejsze.

Westchnąłem ciężko.

— A teraz…

Nie dokończyłem. W drzwiach stanęła Agata. Miała zaczerwienione oczy.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Po prostu… boję się tego wszystkiego. Boję się, że jak sprzedamy dom, to już nigdy nie będziemy rodziną.

Podszedłem do niej i objąłem ją ostrożnie. Andrzej dołączył po chwili.

Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, trzymając się jak dzieci zagubione we mgle.

W końcu usiedliśmy razem przy stole. Ojciec nalał nam herbaty i przez moment poczułem coś na kształt spokoju.

Ale kiedy pojawił się notariusz, napięcie wróciło ze zdwojoną siłą. Dokumenty leżały na stole jak wyrok. Każdy z nas miał podpisać zgodę na sprzedaż domu i podział pieniędzy.

Agata drżała lekko, Andrzej patrzył w podłogę. Ja czułem, jak serce wali mi w piersi.

— Czy wszyscy są zgodni co do decyzji? — zapytał notariusz formalnym tonem.

Spojrzeliśmy po sobie.

— Nie wiem — powiedziałem w końcu. — Chyba nie jestem gotowy się pożegnać.

Agata ścisnęła moją dłoń pod stołem.

— Może powinniśmy dać sobie jeszcze czas? — zaproponowała cicho.

Notariusz westchnął z irytacją, ale ojciec skinął głową.

— To wasza decyzja — powiedział łagodnie. — Babcia zawsze powtarzała: „Nie dzielcie się domem, jeśli nie jesteście pewni”.

Zapanowała cisza pełna napięcia i niewypowiedzianych słów.

Wieczorem siedzieliśmy razem w salonie przy kominku. Każdy z nas opowiadał swoje wspomnienia o babci: jak uczyła nas łowić ryby, jak śmiała się do łez przy starych filmach, jak tuliła nas po nocnych koszmarach.

Poczułem wtedy coś dziwnego: może dom to nie tylko mury i dach nad głową? Może to my jesteśmy dziedzictwem babci?

Następnego dnia rano podjęliśmy decyzję: dom zostaje w rodzinie. Będziemy tu przyjeżdżać razem co roku, choćby tylko na kilka dni. Może to niewiele, ale dla mnie znaczyło wszystko.

Teraz patrzę na morze zza okna i pytam sam siebie: czy naprawdę musieliśmy przejść przez tyle bólu i kłótni, żeby zrozumieć, co jest najważniejsze? Czy dziedzictwo to tylko majątek… czy może coś znacznie głębszego?