Przyjęta jak rodzina – z żalem w sercu

Stałam dziś przy kuchennym oknie, patrząc, jak mój mąż Marek grzebie w garażu przy jakiejś części do samochodu. W dłoniach ściskałam zmiętą karteczkę, którą znalazłam w kieszeni jeansów Kingi. Litery rozmazywały się przed oczami przez łzy, ale i tak raz za razem odczytywałam te krótkie słowa: „Spotkajmy się o dziesiątej pod mostem. Musimy pogadać. – M.”

To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się obca we własnym domu. Kinga mieszka z nami od trzech lat. Przyjęliśmy ją po śmierci jej matki, mojej kuzynki. Miała wtedy czternaście lat i była przerażona światem. Pamiętam, jak tuliła się do mnie pierwszej nocy, jakby bała się, że zniknę. Przysięgłam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by poczuła się tu jak w domu.

Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Kinga zamykała się w sobie, coraz częściej wychodziła wieczorami, wracała późno, a na moje pytania odpowiadała półsłówkami. Marek powtarzał: „Daj jej czas, to trudny wiek”, ale ja czułam, że tracę z nią kontakt. Zaczęłam się martwić.

Dziś rano, kiedy zbierałam pranie z jej pokoju, znalazłam tę karteczkę. Zadrżałam. Kto to jest „M.”? Dlaczego spotkanie pod mostem? Przecież to nie jest miejsce na rozmowy dla nastolatki. W głowie kołatały mi się najgorsze myśli.

Nie wytrzymałam i poszłam do garażu.
– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Co się stało?
Podałam mu kartkę. Przeczytał ją i westchnął ciężko.
– Może to jakaś koleżanka? Może chłopak? – próbował bagatelizować sprawę.
– Ale dlaczego pod mostem? – nie dawałam za wygraną.
– Może po prostu chce mieć trochę prywatności? – wzruszył ramionami.

Nie mogłam się uspokoić. Cały dzień chodziłam jak struta. Kiedy Kinga wróciła ze szkoły, próbowałam z nią rozmawiać.
– Kinga, znalazłam coś w twojej kieszeni – zaczęłam ostrożnie.
Zamarła na chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
– To nic ważnego.
– Kim jest „M.”?
– Mamo… – spojrzała na mnie z wyrzutem. – To tylko kolega ze szkoły.
– Dlaczego spotykacie się pod mostem?
– Bo tam nikt nas nie widzi. On ma problemy w domu i nie chce, żeby ktoś go widział płaczącego.

Chciałam jej uwierzyć. Naprawdę chciałam. Ale coś w jej oczach mówiło mi, że nie mówi całej prawdy.

Wieczorem usłyszałam ciche pukanie do drzwi mojego pokoju. Kinga weszła i usiadła na łóżku obok mnie.
– Przepraszam, że cię okłamałam – powiedziała cicho. – To nie kolega ze szkoły. To mój brat…
Zamarłam.
– Twój brat? Przecież…
– Mama miała syna zanim mnie urodziła. Oddała go do rodziny zastępczej, bo była wtedy bardzo młoda. Ostatnio mnie odnalazł przez internet. Spotykamy się czasem pod mostem, bo on nie chce nikogo widzieć…

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez trzy lata żyliśmy razem, a ona nigdy mi o tym nie powiedziała. Czy naprawdę byłam dla niej kimś bliskim? Czy tylko opiekunką?

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam drżącym głosem.
Kinga spuściła wzrok.
– Bałam się, że zabronisz mi się z nim spotykać…

W tej chwili do pokoju wszedł Marek.
– Co tu się dzieje?
Opowiedziałam mu wszystko. Siedzieliśmy we trójkę w milczeniu przez długą chwilę.

Następnego dnia Kinga wyszła z domu wcześniej niż zwykle. Nie mogłam przestać myśleć o tym chłopaku – jej bracie. Czy powinnam była ją wspierać? A może powinnam była być bardziej stanowcza?

Wieczorem Kinga wróciła zapłakana.
– On nie chce mnie znać – wyszeptała przez łzy. – Powiedział, że jestem dla niego obca…
Objęłam ją mocno i poczułam jej drżenie.
– Jesteś moją córką – powiedziałam cicho. – I zawsze będziesz miała tu dom.

Ale w głębi serca czułam żal i pustkę. Czy naprawdę można zastąpić rodzinę? Czy miłość wystarczy, by uleczyć stare rany?

Czasem patrzę na Kingę i zastanawiam się: czy kiedykolwiek poczuje się tu naprawdę jak w domu? Czy ja kiedykolwiek przestanę bać się, że ją stracę?