Skok z helikoptera – dzień, który zmienił wszystko
– Zosia, wracaj już do środka, zimno jest! – krzyknęła do mnie pani Basia zza baru, ale ja tylko machnęłam ręką. Potrzebowałam chwili ciszy. Kawiarnia przy przystani była dziś pełna ludzi, a ja miałam dość ich rozmów, śmiechów i wiecznego narzekania na pogodę. Wzięłam kanapkę, usiadłam na krawędzi pomostu i patrzyłam na spokojną taflę jeziora. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka minut wszystko się zmieni.
Najpierw usłyszałam ten dźwięk – wurrurrurrurr – jakby ktoś rozcinał powietrze nożem. Helikopter pojawił się nagle, nisko, niemal muskając wodę. Ludzie zaczęli podnosić głowy, wyciągać telefony, szeptać między sobą. „Co się dzieje? Kto to?” – padały pytania. Ja stałam jak wryta, z kanapką w dłoni i sercem bijącym jak szalone. Przez sekundę pomyślałam, że to może jakaś akcja ratunkowa albo pokaz dla turystów. Ale wtedy zobaczyłam postać w ciemnym kombinezonie, która wychyla się z otwartych drzwi helikoptera.
– On chyba chce skoczyć! – wrzasnął ktoś z tłumu.
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Skoczek wyskoczył z maszyny, a jego sylwetka przez chwilę zawisła w powietrzu. Potem z pluskiem wpadł do jeziora, tuż przy brzegu. Ludzie zaczęli biec w tamtą stronę, ktoś zadzwonił po ratowników. Ja nie mogłam się ruszyć – nogi miałam jak z waty.
Wtedy zobaczyłam, że coś jest nie tak. Skoczek nie wypływał na powierzchnię. Przez chwilę nikt nie wiedział, co robić. Wszyscy stali jak sparaliżowani, tylko dzieci piszczały z podekscytowania. Spojrzałam na wodę i poczułam, jak ogarnia mnie panika. Przypomniałam sobie lekcje pływania z tatą – zawsze powtarzał: „Zosiu, nie bój się wody. Ona cię nie skrzywdzi, jeśli będziesz jej słuchać”.
Bez namysłu rzuciłam kanapkę na pomost i pobiegłam w stronę brzegu. Zrzuciłam buty i wskoczyłam do lodowatej wody. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a płuca ściska strach. Ale musiałam spróbować – ktoś tam był i potrzebował pomocy.
Płynęłam na oślep, aż poczułam pod ręką coś ciężkiego. To był on – skoczek w kombinezonie, bez przytomności. Z trudem wyciągnęłam go na powierzchnię i zaczęłam holować do brzegu. Ludzie patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami, ktoś krzyczał: „Dziewczyno, uważaj!”.
Na brzegu już czekała ekipa ratunkowa. Pomogli mi wyciągnąć mężczyznę na pomost i zaczęli reanimację. Stałam obok, cała drżąca i przemoczona do suchej nitki. Wtedy zobaczyłam jego twarz – znajomą, choć starszą i bardziej zmęczoną niż ją zapamiętałam.
– Tato? – wyszeptałam.
To był mój ojciec, Adam Nowakowski. Człowiek, którego nie widziałam od pięciu lat. Odszedł od nas nagle, zostawiając mnie i mamę bez słowa wyjaśnienia. Przez lata próbowałam go znienawidzić za to, co nam zrobił. Ale teraz leżał przede mną bez życia, a ja czułam tylko strach i rozpacz.
Ratownicy walczyli o jego życie przez długie minuty. W końcu usłyszałam cichy sygnał – serce znów zaczęło bić. Zabrali go do szpitala helikopterem ratunkowym, a ja zostałam na brzegu z tłumem gapiów i tysiącem pytań w głowie.
Wieczorem siedziałam sama w kawiarni. Pani Basia podała mi gorącą herbatę i pogłaskała po ramieniu.
– Dzielna jesteś, Zosiu. Ale dlaczego on…?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Mama zadzwoniła późno w nocy.
– Słyszałam o wszystkim… To prawda? To był twój ojciec?
– Tak…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie wiem, czy powinnam przyjechać do szpitala – powiedziała cicho.
– Mamo… On prawie umarł.
– On już raz nas zostawił.
Nie spałam całą noc. W głowie miałam obrazy z dzieciństwa: tata uczący mnie jeździć na rowerze, tata śmiejący się przy stole, tata pakujący walizkę i wychodzący bez słowa pożegnania. Dlaczego wrócił? Dlaczego zrobił coś tak szalonego?
Następnego dnia poszłam do szpitala. Ojciec leżał pod kroplówką, blady i słaby. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się smutno.
– Zosiu…
– Dlaczego to zrobiłeś?
Westchnął ciężko.
– Chciałem ci pokazać, że jeszcze potrafię być odważny… Że nie jestem tylko tchórzem, który ucieka od problemów.
– Myślisz, że skok z helikoptera wszystko naprawi?
Zamilkł na chwilę.
– Nie wiem… Ale chciałem spróbować.
Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu powiedział:
– Przepraszam cię za wszystko…
Nie odpowiedziałam od razu. W sercu miałam burzę: gniew mieszał się z żalem i tęsknotą za ojcem sprzed lat.
Wyszłam ze szpitala późnym popołudniem. Nad jeziorem znów było spokojnie – jakby nic się nie wydarzyło. Ale ja wiedziałam, że już nigdy nie będę tą samą osobą.
Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że próbował być bohaterem? Czy odwaga naprawdę polega na wielkich gestach – czy raczej na tym, by zostać i naprawić to, co się zepsuło? Może czasem najtrudniej jest po prostu wrócić…