Czy emerytura to nasza nagroda, czy rodzinny obowiązek?

– Naprawdę nie widzicie, jak nam ciężko? – głos mojej córki, Magdy, drżał od emocji po drugiej stronie słuchawki. – Wy sobie jeździcie po sanatoriach, a my nie wiemy, jak zapłacić rachunki!

Zamarłam. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w filiżankę zimnej już herbaty. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce. Mój mąż, Andrzej, podniósł wzrok znad gazety i spojrzał na mnie pytająco. Nie musiałam nic mówić – wiedział już wszystko.

– Magda znowu? – zapytał cicho.

Przytaknęłam. W słuchawce słyszałam jeszcze jej płacz. – Mamo, ja nie wiem, co robić. Michał stracił pracę, dzieci ciągle chorują… A wy? Wy tylko o sobie myślicie!

Zamknęłam oczy. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Odkładałam na bok własne potrzeby, żeby dzieci miały lepiej. Teraz, kiedy wreszcie mogliśmy z Andrzejem odetchnąć po latach pracy w szkole i na kolei, kiedy mogliśmy pozwolić sobie na wyjazd do Ciechocinka czy nową pralkę – nagle okazało się, że to egoizm.

– Może powinniśmy jej pomóc… – Andrzej odezwał się niepewnie.

– Pomagamy cały czas! – wybuchłam. – Pamiętasz, ile daliśmy im na remont mieszkania? Ile razy płaciliśmy za przedszkole dzieci? A teraz mamy oddać wszystko?

Andrzej spuścił wzrok. Wiedziałam, że i jemu nie jest łatwo. On też miał swoje marzenia: chciał wreszcie kupić rower i pojechać nad jezioro, jak za młodu. Ale czy mamy do tego prawo?

Wróciłam myślami do czasów, gdy byłam w wieku Magdy. Moi rodzice nie mieli nic – żyliśmy skromnie, ale nigdy nie oczekiwałam od nich wsparcia finansowego. Czasy się zmieniły? Czy to my jesteśmy inni?

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Basia.

– Słyszałam o tej awanturze – powiedziała bez ogródek. – U nas to samo. Kasia ciągle narzeka, że nie pomagamy wystarczająco. A przecież mamy swoje życie!

– Może to my jesteśmy samolubne? – zapytałam cicho.

Basia prychnęła.

– Samolubne? Po czterdziestu latach pracy? Po tym wszystkim? Nie daj się zwariować! Dzieci muszą nauczyć się radzić sobie same.

Ale ja nie byłam tego taka pewna. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przed oczami miałam twarz Magdy – zmęczoną, zapłakaną. Przypomniałam sobie jej dzieciństwo: jak biegała po podwórku w różowych kaloszach, jak tuliła się do mnie po koszmarach sennych. Czy mogę teraz odwrócić się od niej?

Następnego dnia Andrzej wrócił ze sklepu z ulotką o wycieczce do Zakopanego.

– Może pojedziemy? – zaproponował nieśmiało.

Spojrzałam na niego bez słowa. W mojej głowie kłębiły się wyrzuty sumienia.

– A Magda? – zapytałam w końcu.

Westchnął ciężko.

– Zawsze będzie jakaś Magda. Zawsze będzie ktoś potrzebujący. Ale jeśli teraz nie pomyślimy o sobie… kiedy?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam ulotkę i schowałam ją do szuflady.

Tego wieczoru zadzwoniła Magda.

– Mamo… przepraszam za wczoraj. Byłam zdenerwowana. Po prostu… czasem mam wrażenie, że wszyscy mają lepiej ode mnie.

Słuchałam jej łamiącego się głosu i czułam, jak serce mi pęka.

– Kochanie, rozumiem cię – powiedziałam cicho. – Ale my też mamy swoje życie. Chcemy jeszcze coś przeżyć…

– Wiem… tylko czasem tak bardzo się boję przyszłości.

Chciałam ją przytulić przez telefon. Chciałam powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze – ale sama w to nie wierzyłam.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy oknie. Andrzej przyniósł mi herbatę i usiadł obok.

– Pamiętasz, jak byliśmy młodzi? – zapytał nagle. – Też baliśmy się przyszłości. Ale daliśmy radę.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Może nasze dzieci też dadzą radę…

Minęły tygodnie. Magda coraz rzadziej dzwoniła. Czułam dystans między nami – jakby każda złotówka, której jej nie dałam, była cegłą w murze dzielącym nasze światy.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu do Zakopanego. Spakowaliśmy walizki, Andrzej był podekscytowany jak dziecko. Ja jednak czułam ciężar na sercu.

W pociągu zadzwoniła Magda.

– Mamo… możecie mi pożyczyć tysiąc złotych? Michał dalej nie ma pracy…

Spojrzałam na Andrzeja. Jego oczy mówiły: „Twoja decyzja”.

Zacisnęłam powieki.

– Kochanie… nie możemy teraz. Musimy pomyśleć o sobie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Rozumiem – powiedziała w końcu cicho i rozłączyła się.

Całą drogę do Zakopanego milczałam. Andrzej próbował mnie rozweselić żartami, ale ja czułam tylko pustkę i żal.

Na miejscu poszliśmy na spacer pod Gubałówkę. Patrzyłam na góry i myślałam o tym, ile jeszcze razy będę musiała wybierać między sobą a dziećmi.

Wieczorem usiedliśmy przy kominku w pensjonacie.

– Może powinniśmy wrócić? – zapytałam Andrzeja.

Pokręcił głową.

– Nie możemy żyć tylko dla innych. Jeśli teraz nie nauczymy Magdy samodzielności… nigdy tego nie zrobi.

Przez kolejne dni próbowałam cieszyć się wyjazdem, ale wciąż wracały do mnie słowa córki: „Wy tylko o sobie myślicie”.

Po powrocie do domu znalazłam w skrzynce list od Magdy:

„Mamo,
Przepraszam za wszystko. Wiem, że macie prawo do swojego życia i szczęścia. Po prostu czasem czuję się taka bezradna… Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście.”

Czytałam ten list kilka razy, łzy spływały mi po policzkach.

Wieczorem zadzwoniła Basia.

– I co? Nadal masz wyrzuty sumienia?

Westchnęłam ciężko.

– Nie wiem… Może zawsze już będę je miała?

Basia zaśmiała się gorzko:

– Taka nasza polska dola: całe życie dla innych, a potem i tak czujemy się winne.

Patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo i zastanawiałam się: czy naprawdę mamy prawo do własnego szczęścia na starość? Czy rodzina to obowiązek bez końca?

A może szczęście rodziców jest najlepszym prezentem dla dzieci?

Co wy o tym myślicie?