Nie przegap swojej szansy – historia Haliny i pana Zbyszka
— Panie Zbyszku, proszę otworzyć, to ja, Halina! — wołałam przez drzwi, stukając delikatnie, ale stanowczo. W powietrzu czuć było zapach gotowanego rosołu, który przyniosłam w termosie. Stałam na wycieraczce, słysząc za drzwiami cichy szelest kroków. W końcu zamek zaskrzypiał i zobaczyłam go — zgarbionego, w starym swetrze, z oczami czerwonymi od płaczu.
— Dzień dobry, pani Halino… — wymamrotał, ledwo podnosząc wzrok. — Nie trzeba było…
— Trzeba było, panie Zbyszku. Proszę, zje pan coś ciepłego. — Weszłam do środka, rozglądając się po mieszkaniu, które jeszcze pół roku temu tętniło życiem. Teraz wszystko wydawało się przygaszone, jakby ściany też opłakiwały panią Marię.
Pół roku temu zmarła moja sąsiadka, Maria. Była dla mnie jak ciocia — zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc. Jej mąż, pan Zbyszek, od tego czasu niemal nie wychodził z domu. Sąsiedzi współczuli mu, każdy próbował pomóc na swój sposób: ktoś przyniósł talerz zupy, ktoś inny zrobił zakupy. Ale ja czułam, że to za mało. Że on gaśnie w oczach.
— Wie pani… — zaczął nieśmiało pan Zbyszek, kiedy nalewałam mu rosół do talerza. — Czasem myślę, że już nie mam po co żyć. Wszystko było dla niej…
Zamarłam na chwilę z łyżką w ręku. Przypomniałam sobie własną samotność po odejściu męża kilka lat temu. Wiem, jak to boli. Ale wiem też, że życie potrafi zaskoczyć.
— Panie Zbyszku… Ja też kiedyś myślałam, że już nic dobrego mnie nie spotka. Ale wie pan co? Trzeba dać sobie szansę. Choćby najmniejszą.
Spojrzał na mnie uważnie po raz pierwszy od miesięcy. W jego oczach pojawił się cień nadziei.
Od tamtej pory zaczęłam odwiedzać go regularnie. Razem piliśmy herbatę, rozmawialiśmy o dawnych czasach. Czasem wyciągałam go na spacer po parku. Sąsiedzi zaczęli plotkować — „Halina znalazła sobie nowego adoratora!” — słyszałam za plecami w sklepie. Ale nie przejmowałam się tym. Wiedziałam, że robię coś dobrego.
Pewnego dnia przyszła do mnie córka, Ania. Była wyraźnie zdenerwowana.
— Mamo, ludzie gadają… Po co ci to wszystko? Przecież masz swoje życie! Nie możesz ciągle zajmować się innymi!
Westchnęłam ciężko.
— Aniu, czy ty naprawdę myślisz, że mogłabym zostawić pana Zbyszka samego? Przecież on nie ma nikogo!
— A ty masz mnie i wnuki! — odparła ostro. — Ostatnio prawie cię nie widujemy! Może czas pomyśleć o sobie?
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez kilka dni chodziłam przygnębiona. Z jednej strony czułam się potrzebna panu Zbyszkowi, z drugiej — nie chciałam stracić kontaktu z własną rodziną.
Któregoś wieczoru usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zaczęłam rozmyślać nad swoim życiem. Czy naprawdę powinnam rezygnować z siebie dla innych? Czy może właśnie pomagając innym odnajduję sens?
Następnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka Basia.
— Halina, słyszałam, że twoja córka się martwi… Może rzeczywiście trochę przesadzasz? — zapytała ostrożnie.
— Basia, a co byś zrobiła na moim miejscu? — spojrzałam jej prosto w oczy.
— Nie wiem… Może spróbowałabym pogodzić jedno z drugim? Może zaprosiłabym pana Zbyszka do siebie na obiad razem z rodziną?
Ta myśl zakiełkowała we mnie jak ziarenko nadziei.
Kilka dni później zadzwoniłam do Ani.
— Aniu, chciałabym was zaprosić na obiad w niedzielę. I… chciałabym też zaprosić pana Zbyszka. Co ty na to?
W słuchawce zapadła cisza.
— Dobrze, mamo… Spróbujemy — odpowiedziała w końcu córka.
W niedzielę wszyscy zasiedliśmy przy stole. Na początku było niezręcznie — wnuki patrzyły na pana Zbyszka z ciekawością i lekkim dystansem, Ania była spięta. Ale kiedy pan Zbyszek zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie w powojennej Warszawie, atmosfera się rozluźniła. Widziałam błysk w oczach mojej córki i uśmiech na twarzy wnuczki.
Po obiedzie Ania podeszła do mnie i ściszywszy głos powiedziała:
— Mamo… chyba miałam rację, że się martwiłam o ciebie. Ale widzę teraz, że tobie naprawdę zależy na tym człowieku. I chyba dobrze robisz.
Uściskałam ją mocno.
Od tamtej pory nasze spotkania stały się tradycją. Pan Zbyszek powoli odzyskiwał radość życia — zaczął wychodzić do ludzi, nawet zapisał się do klubu seniora. Ja też poczułam się potrzebna i szczęśliwa jak dawno nie byłam.
Czasem jednak nachodzą mnie wątpliwości: czy dobrze zrobiłam? Czy nie zaniedbałam własnej rodziny? Czy można pomagać innym nie tracąc siebie?
Może każdy z nas powinien czasem zatrzymać się i zapytać: czy nie przegapiam swojej szansy na szczęście? Czy potrafię dostrzec ją tam, gdzie najmniej się spodziewam?