Cena oddania: „Wspierałam rodzinę, a na końcu zostałam tą złą”
– Znowu ja? – mój głos zadrżał, gdy trzymałam telefon przy uchu, a w drugiej ręce ściskałam ostatni banknot pięćdziesięciozłotowy. – Mamo, naprawdę muszę zapłacić rachunki za wszystkich w tym miesiącu?
– Wiesz przecież, że z mojej emerytury nie wystarczy, Aniu – usłyszałam cichy, zmęczony głos mamy. – A twój brat jeszcze nie znalazł pracy…
To był kolejny raz. Już nawet nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś z rodziny wziął odpowiedzialność za cokolwiek. To ja pracowałam na dwa etaty – rano w biurze rachunkowym na Pradze, wieczorami jako kelnerka w małej kawiarni na Grochowie. Wszystko, co zarabiałam, szło na opłaty za mieszkanie rodziców, leki dla mamy, papierosy dla brata Kuby, który od trzech lat „szukał swojego miejsca w życiu”.
Każdego wieczoru wracałam do mojej kawalerki na Targówku z poczuciem, że życie przecieka mi przez palce. Moi znajomi ze studiów mieli już rodziny, dzieci, niektórzy wyjechali za granicę. Ja zostałam tutaj – by być ratunkiem dla rodziny, która chyba wcale nie chciała być ratowana.
Pewnego wieczoru liczyłam drobne na chleb i mleko, gdy zadzwonił Kuba.
– Anka, pożycz mi stówkę do przyszłego tygodnia. Oddam, przysięgam! – jego głos był roztrzęsiony.
– Kuba, nie mam! Zostały mi tylko pieniądze na jedzenie! – krzyknęłam, ale już się rozłączył.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Dlaczego zawsze ja? Dlaczego nikt nie pyta, jak się czuję? Czy czegoś potrzebuję? Czy w ogóle jestem szczęśliwa?
Następnego dnia mama przyszła do mnie bez zapowiedzi. Usiadła na kanapie i zaczęła grzebać w torebce.
– Aniu, musimy porozmawiać. Kuba jest w złym stanie. Jeśli mu teraz nie pomożesz, stracimy go…
– A mnie już straciliście? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie tak, jakbym powiedziała największą bzdurę świata.
– Ty jesteś silna. Ty sobie poradzisz. On jest słabszy…
Wtedy wybuchłam:
– Nie jestem robotem! Nie dam już rady! Ja też mam potrzeby! Ja też chcę żyć!
Mama rozpłakała się. Zarzuciła mi egoizm, że myślę tylko o sobie. Że zapomniałam skąd pochodzę.
W tamtym momencie poczułam, jak wszystko we mnie pęka. Zawsze byłam tą dobrą córką, dobrą siostrą. Zawsze rezygnowałam z siebie dla nich. A teraz byłam tą złą.
Dni mijały w ciszy. Nikt do mnie nie dzwonił. Nikt mnie nie szukał. Tylko samotność tuliła mnie co wieczór.
Pewnego ranka dostałam list z banku – zalegałam z ratą kredytu za mieszkanie. Serce podeszło mi do gardła. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, w tym miesiącu nie mogę pomóc. Jeśli nie zapłacę kredytu, stracę dach nad głową.
– Czyli nas zostawisz na ulicy? – wyszeptała.
– Nie dam już rady… – mój głos się załamał.
Wtedy zrozumiałam – im więcej dajesz, tym więcej od ciebie oczekują. Im bardziej się poświęcasz, tym mniej cię cenią.
Zaczęłam odmawiać pomocy. Zaczęłam myśleć o sobie. Było ciężko – czułam się winna, samotna, zdradzona. Ale pierwszy raz od lat zaczęłam spać spokojnie.
Kuba nie odzywał się do mnie przez miesiące. Mama opowiadała wszystkim krewnym, jaka to jestem niewdzięczna i jak ich zostawiłam. W Wigilię zostałam sama w domu – bez życzeń, bez prezentów.
Ale wiecie co? Po raz pierwszy nie płakałam. Po raz pierwszy poczułam wolność.
Teraz stoję przy oknie i patrzę, jak śnieg przykrywa ulice Warszawy. Zastanawiam się: czy to wszystko było tego warte? Kiedy dobroć staje się przekleństwem? I czy kiedykolwiek przestaniemy poświęcać siebie dla ludzi, którzy tego nie doceniają?
A wy? Jak byście postąpili? Ile kosztuje wasza dobroć?