Czekając na powrót Bartka: Opowieść o zdradzie, rodzinie i nadziei
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Stałam w kuchni, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty, a w gardle miałam gulę większą niż kiedykolwiek. To był głos mojego syna, Kuby, który właśnie wybiegł z domu po kolejnej awanturze. Znowu o ojca. Znowu o Bartka.
Nie wiem, kiedy moje życie zamieniło się w niekończący się ciąg czekania. Czekania na powrót męża, na wyjaśnienia, na spokój. Ale najbardziej czekałam na to, żeby znów poczuć się kochaną.
Bartek był moim pierwszym i jedynym mężczyzną. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on, wieczny optymista z szelmowskim uśmiechem, ja – cicha dziewczyna z małego miasteczka pod Tarnowem. Zakochałam się bez pamięci. Ślub był szybki, bo Bartek dostał pracę w Warszawie i nie chciał zostawiać mnie samej. Przeprowadzka do stolicy była dla mnie jak skok na głęboką wodę.
Pierwsze lata były trudne – wynajmowane mieszkania, kredyt, dwójka dzieci jedno po drugim. Ale byliśmy razem. Bartek dużo pracował, ja zajmowałam się domem i dziećmi. Czasem czułam się samotna, ale tłumaczyłam sobie: „Tak musi być, przecież robi to dla nas”.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Dzieci już spały, a ja przeglądałam zdjęcia na jego telefonie – szukałam fotki z wakacji do wywołania. Zamiast tego znalazłam wiadomości od niej. „Tęsknię za tobą… Kiedy znów się zobaczymy?” Serce mi stanęło.
Gdy Bartek wrócił, nie potrafiłam już udawać. „Kim jest Magda?” – zapytałam drżącym głosem. Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.
– To tylko koleżanka z pracy – wydukał.
– Nie kłam mi! Wiem wszystko! – krzyknęłam.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach strach. Przyznał się. „To nic nie znaczyło… To był tylko jeden raz…” – powtarzał jak mantrę. Ale ja już wiedziałam, że nic nie będzie takie samo.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Bartek próbował się starać – kupował kwiaty, zabierał dzieci do kina, gotował kolacje. Ale ja nie umiałam mu wybaczyć. Każdy jego dotyk palił mnie jak ogień.
Najgorzej znosiły to dzieci. Kuba miał wtedy 15 lat i zaczął zamykać się w sobie. Zosia, młodsza o trzy lata, płakała po nocach i pytała: „Mamo, czy tata nas zostawi?” Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Moja mama przyjechała z Tarnowa, żeby mi pomóc. „Musisz być silna dla dzieci” – powtarzała. Ale sama ledwo trzymałam się na nogach.
Pewnego dnia Bartek spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił mi kartkę: „Muszę to przemyśleć”. Przez tydzień nie dawał znaku życia. Dzieci pytały codziennie: „Kiedy wróci tata?” A ja nie miałam pojęcia.
Wtedy zaczęły się telefony od teściowej.
– To twoja wina! Gdybyś bardziej dbała o męża… – słyszałam przez słuchawkę.
– Moja wina? To on mnie zdradził! – płakałam.
– Każdy facet czasem błądzi! Ale żona powinna umieć wybaczyć!
Czułam się coraz bardziej samotna. Przyjaciółki unikały tematu, jakby bały się zarazić moim nieszczęściem.
Po dwóch tygodniach Bartek wrócił. Wyglądał na starszego o dziesięć lat.
– Przepraszam – powiedział tylko i ukląkł przede mną.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – odpowiedziałam szczerze.
Zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską. Było ciężko – wyciąganie brudów sprzed lat bolało bardziej niż sama zdrada. Okazało się, że Bartek czuł się niedoceniany, a ja… ja po prostu byłam zmęczona życiem.
Dzieci widziały nasze łzy i kłótnie. Kuba zaczął uciekać z domu na całe noce, Zosia zamknęła się w swoim świecie książek i rysunków.
Pewnego dnia Kuba wrócił pijany nad ranem. Zrobiłam mu awanturę:
– Co ty wyprawiasz?!
– A co cię to obchodzi? I tak zaraz wszyscy się rozlecimy! – krzyczał.
Wtedy pierwszy raz uderzyło mnie, jak bardzo nasze problemy niszczą dzieci.
Bartek próbował naprawić relacje z Kubą:
– Synu, wiem, że cię zawiodłem…
– Nie jesteś już dla mnie ojcem! – usłyszał w odpowiedzi.
Zosia przestała mówić do Bartka „tato”. Mówiła do niego po imieniu.
W pracy zaczęli plotkować – ktoś widział Bartka z Magdą w kawiarni jeszcze po „tym wszystkim”. Znajomi przestali zapraszać nas na wspólne spotkania.
Mama powtarzała:
– Rozwiedź się i zacznij od nowa!
Ale ja nie wiedziałam, czy dam radę sama wychować dwójkę nastolatków w Warszawie bez wsparcia.
Bartek błagał o drugą szansę:
– Kocham cię! Nie chcę żyć bez was!
Ale czy można kochać kogoś, kto cię zranił?
W końcu podjęliśmy decyzję o separacji. Bartek wynajął kawalerkę na Pradze i odwiedzał dzieci co drugi weekend. Kuba nie chciał z nim rozmawiać, Zosia płakała po każdym spotkaniu.
Zaczęłam pracować na pół etatu w bibliotece szkolnej i dorabiać korepetycjami z polskiego. Ledwo wiązałam koniec z końcem – czynsz, rachunki, korepetycje dla Kuby (bo groziło mu powtarzanie klasy), leki dla mamy (bo dostała nadciśnienia ze stresu).
Wieczorami siadałam przy oknie z herbatą i patrzyłam na puste miejsce przy stole. Czekałam na cud albo choćby znak, że wszystko będzie dobrze.
Pewnego dnia Bartek zadzwonił:
– Mogę przyjechać? Muszę z tobą porozmawiać.
Zgodziłam się niechętnie.
Przyjechał z kwiatami i łzami w oczach:
– Magda jest w ciąży… Ale to nie moje dziecko! Ona miała kogoś jeszcze!
Patrzyłam na niego bez słowa. Było mi go żal i jednocześnie czułam satysfakcję – karma wraca.
Bartek błagał o powrót:
– Proszę cię… Spróbujmy jeszcze raz!
Ale ja już nie potrafiłam zaufać.
Dzieci były rozdarte:
– Mamo, daj tacie szansę! – prosiła Zosia.
– Nie rób tego! On nas zostawi przy pierwszej okazji! – krzyczał Kuba.
Mama powiedziała:
– To twoje życie. Ale pamiętaj: kobieta musi być silna dla siebie, nie tylko dla dzieci czy mężczyzny!
Minął rok od zdrady Bartka. Nadal jestem sama. Dzieci powoli układają sobie życie – Kuba zdał maturę i wyjechał na studia do Gdańska, Zosia chodzi do liceum plastycznego i marzy o ASP.
Bartek czasem dzwoni, czasem przyjeżdża na święta – już bez kwiatów i łez.
Nauczyłam się żyć bez niego. Czasem tęsknię za dawnym życiem – za poczuciem bezpieczeństwa i rodziną przy jednym stole. Ale wiem już jedno: nigdy nie można być pewnym jutra ani drugiego człowieka.
Czy można jeszcze zaufać po takim bólu? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto raz złamał serce? Może wy macie odpowiedź…