Na mrozie życia: Historia Elżbiety Nowak
Dlaczego siedzisz na mrozie? – zapytałam, czując jak mróz szczypie mnie w policzki. Dziewczyna siedziała skulona na ławce pod moim blokiem, z opuszczoną głową, jakby chciała zniknąć. Było już późno, śnieg skrzypiał pod moimi butami, a światła latarni rzucały długie cienie na pusty chodnik. Zatrzymałam się, bo coś w jej postawie nie dawało mi spokoju.
– Dlaczego siedzisz na mrozie? – powtórzyłam, tym razem ciszej, z nutą troski, choć sama nie wiedziałam, skąd we mnie tyle zainteresowania obcą osobą. Dziewczyna podniosła na mnie wzrok. Miała może siedemnaście lat, ciemne włosy i oczy pełne smutku. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam, odejdę, jeśli przeszkadzam! – powiedziała cicho, jakby bała się, że zaraz ją przegonię.
– Nie wyganiam cię. Po prostu zapytałam, dlaczego tu siedzisz. Jest zimno. – Usiadłam obok niej, choć rozsądek podpowiadał mi, żeby wrócić do ciepłego mieszkania. Ale serce kazało zostać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Nie mam gdzie pójść…
Zamilkłam. Przez chwilę słyszałam tylko nasze oddechy i odległy szum samochodów. Przypomniałam sobie własną młodość – samotność po śmierci matki, ojca zamkniętego w sobie i wieczne poczucie bycia niepotrzebną. Może dlatego nie potrafiłam przejść obojętnie.
– Jak masz na imię? – zapytałam.
– Marta…
– Elżbieta. – Wyciągnęłam rękę, a ona uścisnęła ją niepewnie.
– Pokłóciłam się z mamą – wyznała nagle. – Powiedziała, że jestem niewdzięczna i że przeze mnie wszystko się psuje…
Zacisnęłam usta. Zbyt dobrze znałam ten ton głosu, te słowa raniące bardziej niż mróz.
– Czasem rodzice mówią rzeczy, których potem żałują – powiedziałam ostrożnie.
– Ale ona zawsze tak mówi… Odkąd tata odszedł…
Wiedziałam już wszystko. Rozwód rodziców, matka przytłoczona codziennością i dziecko, które czuje się winne za rozpad rodziny. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, ale powstrzymałam się.
– Wiesz… ja też kiedyś czułam się niepotrzebna – zaczęłam powoli. – Moja mama zmarła, kiedy miałam dwanaście lat. Ojciec zamknął się w sobie i przez lata nie potrafił ze mną rozmawiać. Wydawało mi się, że jestem dla niego ciężarem.
Marta spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
– I co pani zrobiła?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Uciekłam z domu na kilka dni. Spałam u koleżanki, ale wróciłam… Bo zrozumiałam, że nikt inny nie da mi tego, czego naprawdę potrzebuję – poczucia bycia kochaną. Nawet jeśli czasem rodzice nie potrafią tego okazać.
Marta otarła łzę z policzka.
– Mama mówi, że jestem taka jak tata… Że ją zostawię.
– Może boi się samotności? – zapytałam cicho.
Dziewczyna skinęła głową.
– Ale ja też się boję…
Siedziałyśmy tak jeszcze chwilę w milczeniu. Przez okno mojego mieszkania widziałam światło – wiedziałam, że mąż czeka na mnie z kolacją. Ale nie mogłam zostawić Marty samej.
– Chodź do mnie na herbatę – zaproponowałam nagle.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Nie musisz być sama.
Wstałyśmy i powoli ruszyłyśmy w stronę klatki schodowej. W windzie Marta opowiedziała mi o swoim życiu – o tym, jak matka pracuje po nocach w sklepie spożywczym, jak brakuje im pieniędzy i jak bardzo tęskni za ojcem, który założył nową rodzinę w innym mieście.
W moim mieszkaniu było ciepło i pachniało świeżo upieczonym chlebem. Mąż spojrzał na nas zdziwiony, ale nic nie powiedział – znał mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że czasem muszę pomagać innym, nawet kosztem własnego spokoju.
Usiadłyśmy przy stole. Marta piła herbatę i powoli się rozluźniała. Opowiadała o szkole, o przyjaciółkach, które przestały się do niej odzywać po rozwodzie rodziców. Słuchałam jej uważnie i czułam narastającą złość na świat dorosłych – na to, jak łatwo ranimy tych, których kochamy najbardziej.
Po godzinie Marta powiedziała:
– Muszę wracać do domu… Mama pewnie się martwi.
Odprowadziłam ją do drzwi i podałam jej swój numer telefonu.
– Jeśli będziesz potrzebować pomocy albo po prostu pogadać – dzwoń do mnie. Zawsze.
Uśmiechnęła się pierwszy raz tego wieczoru.
Kiedy wróciłam do kuchni, mąż spojrzał na mnie pytająco.
– Dobrze zrobiłaś – powiedział tylko.
Usiadłam przy oknie i patrzyłam na śnieg wirujący w świetle latarni. Przypomniały mi się wszystkie chwile samotności z dzieciństwa i poczułam ulgę, że mogłam choć trochę pomóc komuś innemu.
Ale w głowie wciąż brzmiały słowa Marty: „Boję się samotności”. Czy my wszyscy nie boimy się tego samego? Czy potrafimy wybaczyć naszym bliskim ich słabości i nauczyć się rozmawiać o tym, co naprawdę ważne?
Czasem jedno spotkanie może zmienić czyjeś życie – a może nawet dwa życia naraz.