Dwa lata ciszy: Mój syn wyrzucił mnie ze swojego życia i nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy

— Nie chcę cię więcej widzieć, mamo. — Słowa Jakuba rozbrzmiewają w mojej głowie jak echo, które nie pozwala mi spać. Stałam wtedy w jego przedpokoju, trzymając w rękach słoik ogórków, które zawsze lubił. Jego twarz była zimna, zamknięta, obca. — Proszę, wyjdź. — Powiedział to cicho, ale stanowczo. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem.

To było dwa lata temu. Od tamtej pory nie rozmawialiśmy ani razu. Nie odebrał żadnego z moich telefonów, nie odpowiedział na SMS-y, nie otworzył drzwi, kiedy próbowałam go odwiedzić. Zmienił zamki. Dowiaduję się o jego życiu tylko z Facebooka — widzę zdjęcia wnuczki, uśmiechniętej, z balonikiem w ręku na urodzinach. Widzę jego żonę, Martę, jak przytula go na zdjęciu z wakacji nad Bałtykiem. Ale mnie tam nie ma. Jestem wymazana z ich świata.

Często pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Byłam surową matką, to prawda. Wychowywałam Jakuba sama po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Musiałam być silna za nas dwoje. Wierzyłam, że dyscyplina i wysokie wymagania to jedyny sposób, by przygotować go do życia w tym trudnym kraju. Chciałam, żeby był kimś więcej niż tylko przeciętnym chłopakiem z blokowiska na Pradze.

— Kuba, nie ma czasu na głupoty! — powtarzałam mu, gdy siadał do gitary zamiast do matematyki. — Chcesz skończyć jak twój ojciec? — To była moja mantra. Bałam się, że powieli jego błędy.

Pamiętam dzień, kiedy przyszedł do domu z czwórką z fizyki. Byłam zmęczona po pracy w szpitalu, bolała mnie głowa. — Tylko czwórka? — rzuciłam chłodno. — Stać cię na więcej.

Wtedy nie widziałam łez w jego oczach.

Kiedy dorósł i poznał Martę, próbowałam ją zaakceptować. Ale ona była inna niż sobie wyobrażałam dla mojego syna — cicha, niepewna siebie, bez ambicji. Próbowałam go przekonać, że zasługuje na kogoś lepszego. — Kuba, ona cię ogranicza — mówiłam. — Nie widzisz tego?

On tylko milczał.

Potem przyszła ciąża Marty i ślub. Nie byłam zaproszona na wesele. Dowiedziałam się o wszystkim od sąsiadki. To był pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę samotna.

Próbowałam naprawić relacje. Przynosiłam prezenty dla wnuczki, dzwoniłam z życzeniami na święta. Raz nawet zostawiłam pod drzwiami list: „Kuba, przepraszam za wszystko. Kocham cię.” List wrócił do mnie w kopercie z napisem „adresat nieznany”.

Czasem spotykam Martę na osiedlu z małą Zosią. Udaje, że mnie nie widzi. Zosia patrzy na mnie wielkimi oczami, tak podobnymi do oczu Jakuba sprzed lat.

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Przypominam sobie nasze wspólne chwile: jak uczyłam go jeździć na rowerze w parku Skaryszewskim; jak płakał po pierwszym złamanym sercu; jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach.

Czasem dzwoni do mnie siostra:
— Daj mu czas, Haniu — mówi łagodnie. — On wróci.
Ale ja wiem, że czas nie zawsze leczy rany.

Ostatnio zaczęłam chodzić na terapię. Psycholog pyta:
— Czego pani najbardziej żałuje?
— Że nie umiałam być miękka — odpowiadam po długim milczeniu.

W pracy koleżanki pytają o wnuczkę. Kłamię: „Wszystko dobrze”. Nie chcę tłumaczyć się ze swojej porażki jako matka.

W święta zostawiam pusty talerz dla Jakuba i Zosi. Może kiedyś wrócą?

Czasem wyobrażam sobie rozmowę:
— Kuba, przepraszam za wszystko…
— Mamo, już dobrze…
Ale to tylko marzenie.

Dziś znów próbowałam zadzwonić. Sygnał po drugiej stronie był krótki i urwał się po jednym dzwonku.

Czy można cofnąć czas? Czy matczyna miłość może być tak silna, że aż rani? Czy jeszcze kiedyś usłyszę od syna: „Mamo”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?