Miłość na przekór światu: Historia Agaty i Szymona

– Agata, jeśli wyjdziesz z tego domu, nie masz po co wracać! – głos mamy odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w przedpokoju z walizką, dłonie mi się trzęsły, a serce waliło jak oszalałe. Tata patrzył na mnie z rozczarowaniem, a młodszy brat – z czymś na kształt podziwu i strachu jednocześnie. To był ten wieczór, kiedy wszystko się rozstrzygało.

Nie jestem bohaterką filmów romantycznych. Mam trzydzieści dwa lata, pracuję jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym, znam życie od podszewki. Ale nigdy nie sądziłam, że zakocham się w kimś takim jak Szymon. Szymon był moim pacjentem – przynajmniej na początku. Trafił do nas po wypadku motocyklowym, cały połamany, z bliznami na twarzy i w oczach. Miał czterdzieści siedem lat, rozwiedziony, dwójka dzieci z poprzedniego małżeństwa, własna firma budowlana, ale też długi i opinię „nie do końca poukładanego”. Moja mama powtarzała: „Agata, ty zasługujesz na kogoś lepszego. Kogoś bez bagażu.”

Ale ja widziałam w nim coś więcej. Może to była ta jego bezradność, kiedy nie mógł sam podnieść kubka z herbatą? A może to, jak żartował z pielęgniarkami, żeby ukryć ból? Zaczęliśmy rozmawiać po dyżurach – najpierw o pogodzie, potem o życiu. Któregoś dnia zaprosił mnie na kawę. Zgodziłam się, choć wiedziałam, że to głupie.

– Agata, on jest stary! – krzyczała moja przyjaciółka Magda. – Ma dzieci prawie w twoim wieku!
– Magda, ja wiem… Ale przy nim czuję się… widziana. Jakby ktoś pierwszy raz naprawdę mnie słuchał.

Wiedziałam, że rodzina tego nie zaakceptuje. Mama od zawsze miała plan na moje życie: porządny chłopak z dobrego domu, ślub w kościele na Mokotowie, dzieci przed trzydziestką. Tymczasem ja zakochałam się w mężczyźnie po przejściach, który nawet nie wiedziałby, jak się zachować przy świątecznym stole.

Pierwszy raz zabrałam Szymona do domu na imieniny taty. Atmosfera była gęsta jak barszcz wigilijny. Mama patrzyła na niego jak na intruza.
– Czym się pan zajmuje? – zapytała chłodno.
– Prowadzę firmę remontową – odpowiedział spokojnie Szymon.
– A dzieci? – dopytywała.
– Mam dwójkę. Syn studiuje w Gdańsku, córka jest w liceum.
– I co na to ich matka?
Szymon spojrzał na mnie bezradnie.
– Rozwiedliśmy się kilka lat temu.

Po tej kolacji mama zamknęła się ze mną w kuchni.
– Agata, on cię wykorzystuje. Szuka młodej dziewczyny, żeby mu życie poukładała! Nie pozwolę ci zmarnować sobie życia!

Ale ja już byłam zdecydowana. Z Szymonem czułam się silna i wolna. On pierwszy powiedział mi: „Nie musisz być idealna”. Przy nim mogłam płakać bez powodu i śmiać się do łez.

Zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotka Jadzia zadzwoniła:
– Agatko, słyszałam, że spotykasz się z jakimś starym kawalerem… Uważaj na siebie!
Babcia płakała do słuchawki: „Tyle dla ciebie chciałam!” Nawet brat zaczął mnie unikać.

Najgorsze przyszło później. Była Wielkanoc. Siedzieliśmy przy stole – ja, Szymon i moi rodzice. Mama podała żurek i nagle powiedziała:
– Wiesz co? Ja już nie mam siły udawać. Albo on, albo my.
Tata milczał. Szymon ścisnął mnie za rękę pod stołem.
– Agata… – zaczął cicho – jeśli chcesz wrócić do rodziny…
Ale ja już wiedziałam.
– Mamo, tato… Kocham go. Jeśli nie możecie tego zaakceptować… muszę odejść.

Spakowałam walizkę tej samej nocy. Szymon czekał na mnie pod blokiem w swoim starym oplu. Płakałam całą drogę do jego mieszkania na Pradze.

Pierwsze miesiące były trudne. Jego dzieci nie chciały mnie znać. Syn napisał mi wiadomość: „Nie jesteś moją matką”. Córka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Szymon miał długi po byłej żonie – komornik zabrał nam telewizor i komputer. Pracowałam po godzinach, żeby starczyło na rachunki.

Były dni, kiedy miałam ochotę wrócić do domu i przeprosić mamę za wszystko. Ale wtedy Szymon przytulał mnie i mówił:
– Przetrwamy to razem. Obiecuję.

Z czasem zaczęło się układać. Spłaciliśmy część długów, jego firma dostała duże zlecenie na remont szkoły podstawowej na Targówku. Ja dostałam awans na oddziale – zostałam koordynatorką zespołu pielęgniarskiego.

Po roku zadzwoniła mama.
– Agata… tęsknię za tobą.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy metrze Kabaty. Mama była inna – zmęczona i jakby starsza.
– Wiesz… Może byłam zbyt surowa – powiedziała cicho. – Ale bałam się o ciebie.
Płakałyśmy obie.

Dziś minęły trzy lata od tamtej nocy. Z Szymonem mamy synka – Antosia. Jego dzieci powoli zaczynają mnie akceptować; córka czasem dzwoni po radę do szkoły, syn przyjeżdża na obiady niedzielne.

Mama pogodziła się z moim wyborem – choć czasem jeszcze rzuci kąśliwym żartem o „starszych panach”. Tata przychodzi do nas na grilla i bawi wnuka.

Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam samą siebie: czy było warto? Czy szczęście zawsze musi kosztować aż tyle bólu? A może właśnie dlatego smakuje tak mocno?

A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę postawić wszystko na jedną kartę – nawet jeśli oznaczało to rozczarowanie najbliższych?