Powrót, który zmienił wszystko: Historia Kingi i Marcina
— Nie smakuje, Marcin? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, a światło lampy rzucało na jego twarz ostre cienie. Spaghetti na jego talerzu wyglądało jakby było zrobione z gumy, a nie z makaronu. Marcin tylko się skrzywił i w milczeniu dalej nawijał makaron na widelec. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów.
— Przecież przygotowałam wszystko według przepisu… — zaczęłam niepewnie, ale on mi przerwał.
— Jest w porządku — burknął, nie patrząc mi w oczy.
Wiedziałam, że nie chodzi o jedzenie. Od tygodni czułam, jak coś się między nami psuje. Każdy dzień był coraz bardziej napięty, każde słowo ważyło tonę. Odkąd wrócił z delegacji do Poznania, był inny. Zamknięty w sobie, nieobecny. Znikał na długie spacery z psem, wracał późno z pracy. A ja… ja próbowałam udawać, że wszystko jest jak dawniej.
Ale dziś już nie mogłam. Dziś podjęłam decyzję.
— Marcin — powiedziałam cicho, odkładając widelec. — Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z niechęcią, jakby już wiedział, co powiem. Może wiedział. Może czekał na ten moment tak samo jak ja.
— O czym? — zapytał chłodno.
— O nas — odpowiedziałam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Tak dłużej nie możemy żyć.
Przez chwilę milczał. Słychać było tylko tykanie zegara i odgłos samochodów za oknem. W końcu odsunął talerz i oparł łokcie na stole.
— Więc co proponujesz? — spytał z ironią.
Zebrałam się w sobie. Przez ostatnie tygodnie analizowałam każdy szczegół naszego związku. Próbowałam rozmawiać, naprawiać, tłumaczyć. Ale on zamykał się coraz bardziej. Czułam się samotna nawet wtedy, gdy siedzieliśmy razem na kanapie.
— Chcę się rozstać — powiedziałam w końcu. — Nie widzę sensu w tym wszystkim. Jesteśmy tylko współlokatorami.
Jego twarz stężała. Przez chwilę myślałam, że coś powie, że wybuchnie gniewem albo zacznie mnie przekonywać. Ale on tylko skinął głową i spojrzał gdzieś w bok.
— Myślisz, że to takie proste? — zapytał cicho.
— Nie — odpowiedziałam szczerze. — Ale to jedyne wyjście.
Wstał od stołu i podszedł do okna. Patrzył przez chwilę na ciemne podwórko, gdzie sąsiad wyprowadzał psa na wieczorny spacer.
— Wiesz… — zaczął po chwili — kiedy byłem w Poznaniu… spotkałem kogoś.
Poczułam ukłucie w sercu. Niby się tego spodziewałam, ale usłyszeć to na głos…
— Myślałam — powiedziałam drżącym głosem — że może chodzi o pracę, o stres…
— To też — przyznał. — Ale… po prostu przestałem być szczęśliwy. I chyba ty też.
Usiadłam z powrotem przy stole i schowałam twarz w dłoniach. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. W głowie miałam mętlik: wspólne wakacje nad morzem, pierwsze mieszkanie, śmiech przy śniadaniu… Gdzie to wszystko się podziało?
Nagle usłyszałam cichy szloch. To był Marcin. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Zawsze był opanowany, zamknięty w sobie. Teraz stał przy oknie i płakał.
— Przepraszam — wyszeptał. — Nie chciałem cię zranić.
Podniosłam się i podeszłam do niego. Położyłam mu rękę na ramieniu.
— Ja też przepraszam — powiedziałam cicho. — Może za bardzo chciałam wszystko naprawić…
Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu. Wiedziałam już, że to koniec. Że żadne z nas nie ma siły walczyć dalej.
Następnego dnia spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do kolegi z pracy. Mieszkanie wydawało się nagle ogromne i puste. Każdy kąt przypominał mi o nim: kubek z jego ulubionym napisem „Najlepszy tata” (choć dzieci nigdy nie mieliśmy), stara koszulka rzucona na krzesło, zdjęcia z wakacji schowane w szufladzie.
Mama zadzwoniła wieczorem:
— Kinga, co się stało? Słychać po głosie, że płakałaś.
Nie chciałam jej martwić, ale nie potrafiłam udawać.
— Rozstaliśmy się z Marcinem — powiedziałam cicho.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Kochanie… może to i lepiej? Przecież od dawna widziałam, że coś jest nie tak…
Westchnęłam ciężko.
— Może…
Przez kolejne dni próbowałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rano budziła mnie cisza zamiast jego chrapania. Wieczorami gotowałam tylko dla siebie i jadłam przy kuchennym stole, patrząc na pusty fotel naprzeciwko.
Przyjaciółka Magda przyszła któregoś dnia z winem i lodami.
— No to opowiadaj wszystko od początku! — zażądała stanowczo.
Opowiedziałam jej całą historię: o delegacji do Poznania, o zmianach w zachowaniu Marcina, o mojej decyzji.
— Dobrze zrobiłaś — powiedziała Magda stanowczo. — Lepiej być samej niż tkwić w czymś bez przyszłości.
Chciałam jej wierzyć, ale nocami ogarniały mnie wątpliwości. Czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy mogłam jeszcze coś uratować?
Pewnego wieczoru znalazłam list od Marcina wsunięty pod drzwiami:
„Kingo,
Nie potrafię wyrazić wszystkiego słowami. Dziękuję Ci za te wszystkie lata razem. Przepraszam za ból i za to, że nie umiałem być lepszym mężem. Życzę Ci szczęścia – naprawdę na nie zasługujesz.”
Czytałam ten list kilka razy, za każdym razem płacząc coraz mniej. W końcu poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy mogłam oddychać pełną piersią.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co już dawno przestało być nasze. Może to właśnie jest prawdziwa odwaga – wybrać siebie zamiast trwać w iluzji szczęścia?
Czy ktoś z Was też musiał kiedyś podjąć tak trudną decyzję? Jak poradziliście sobie z samotnością po rozstaniu?