Dwa lata milczenia: Córka wykreśliła mnie z życia, a ja niedługo skończę 70 lat…
– Znowu nie napisała… – westchnęłam, patrząc na pusty ekran telefonu. Minęły dwa lata. Dwa lata, odkąd moja córka, Agnieszka, wykreśliła mnie ze swojego życia. Nie wiem, czy bardziej boli cisza, czy świadomość, że za kilka miesięcy skończę siedemdziesiąt lat, a jedyną osobą, która czasem zapuka do moich drzwi, jest sąsiadka Halina Stanisławówna.
Halina jest znana w całej okolicy. Ma 68 lat, mieszka sama, ale zawsze potrafi rozjaśnić dzień uśmiechem. Czasem wpadam do niej z czymś na herbatę – zwykły sąsiedzki gest. Dziś jednak nie miałam siły na rozmowy. Siedziałam przy oknie, patrząc na szare niebo i myślałam o Agnieszce. O tym, jak kiedyś śmiałyśmy się razem w kuchni, piekąc sernik na święta. O tym, jak tuliłam ją do snu po pierwszym zawodzie miłosnym. O tym, jak wszystko się rozpadło.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Był listopad, zimny i deszczowy. Agnieszka przyszła do mnie z narzeczonym, Pawłem. Byłam zmęczona po pracy i nie w humorze na gości. Paweł rzucił jakiś żart o polityce, a ja – zamiast się uśmiechnąć – wybuchłam. Powiedziałam kilka słów za dużo. O tym, że młodzi nie szanują starszych, że nie wiedzą nic o życiu. Agnieszka spojrzała na mnie z bólem i gniewem.
– Mamo, dlaczego zawsze musisz wszystko psuć? – krzyknęła wtedy. – Nigdy nie potrafisz po prostu być szczęśliwa z mojego szczęścia!
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego zamknęłam się w sobie, jak zawsze. Następnego dnia dostałam od niej krótką wiadomość: „Nie dzwoń do mnie więcej”. Myślałam, że to minie. Że ochłonie i wróci. Ale minęły dwa lata.
Czasem słyszę od sąsiadów plotki: „Agnieszka wyjechała do Warszawy”, „Podobno urodziła dziecko”, „Mąż ją zostawił”. Każda taka wiadomość boli bardziej niż poprzednia. Bo ja nic nie wiem. Nie wiem nawet, czy jestem babcią.
Halina mówi mi czasem: – Musisz jej wybaczyć i napisać pierwsza. Duma nie jest ważniejsza od rodziny.
Ale ja… Ja się boję. Boję się odrzucenia jeszcze raz. Boję się, że ona naprawdę już mnie nie chce w swoim życiu.
Wczoraj wieczorem Halina przyszła z ciastem drożdżowym.
– Zrobiłam za dużo – powiedziała z uśmiechem. – Może zjemy razem?
Usiadłyśmy przy stole. Halina opowiadała o swojej młodości, o synu, który mieszka w Norwegii i dzwoni raz na miesiąc.
– Wiesz, Marysiu – powiedziała nagle – samotność to najgorsza choroba na starość. Ale czasem to my sami ją sobie fundujemy.
Zabolało mnie to. Czy to ja jestem winna? Czy mogłam inaczej rozmawiać z Agnieszką? Może powinnam była przeprosić już wtedy?
Nocą długo nie mogłam zasnąć. W głowie krążyły mi słowa Haliny i wspomnienia sprzed lat: pierwsze kroki Agnieszki, jej śmiech na huśtawce w ogrodzie, jej łzy po maturze.
Rano postanowiłam napisać list. Prawdziwy list, na papierze – tak jak kiedyś pisało się do bliskich.
„Kochana Agnieszko,
Nie wiem nawet, czy ten list do Ciebie dotrze. Nie wiem, czy będziesz chciała go przeczytać. Ale muszę spróbować…
Przepraszam za wszystko, co powiedziałam i czego nie powiedziałam. Przepraszam za to, że byłam dumna i uparta. Tęsknię za Tobą każdego dnia…
Twoja mama”
Zaniosłam list na pocztę z drżącymi rękami. Przez cały dzień czekałam na cud – na wiadomość, telefon, cokolwiek. Nic się nie wydarzyło.
Wieczorem zadzwoniła Halina.
– I co? Napisałaś?
– Tak… Ale boję się odpowiedzi bardziej niż ciszy.
Halina westchnęła:
– Najważniejsze, że próbujesz. Może ona też czeka na Twój krok?
Minął tydzień. Potem drugi. List wrócił do mnie z adnotacją: „Adresat nieznany”.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Od tamtej pory codziennie patrzę przez okno na przechodzących ludzi i zastanawiam się: czy któraś z tych młodych kobiet to moja córka? Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Czy zdążę przed śmiercią powiedzieć jej „przepraszam” i „kocham cię”?
Czasem myślę o tym wszystkim głośno przy herbacie z Haliną.
– Może powinnam była być inną matką… – mówię cicho.
Halina ściska moją dłoń:
– Każda matka popełnia błędy. Ale każda matka kocha swoje dziecko najbardziej na świecie.
Dziś znów siedzę przy oknie i patrzę na szare niebo. Za kilka miesięcy skończę siedemdziesiąt lat. Nie wiem, czy doczekam się jeszcze telefonu od Agnieszki. Nie wiem nawet, czy ona jeszcze o mnie pamięta.
Ale jedno wiem na pewno: samotność boli bardziej niż jakakolwiek choroba.
Czy można jeszcze naprawić to wszystko? Czy czas naprawdę leczy rany – czy tylko je przykrywa kurzem zapomnienia? Co byście zrobili na moim miejscu?