Niechciana córka: Historia Ani, która szukała miłości wśród własnej rodziny

– Aniu, nie przeszkadzaj teraz, Małgosia musi się przygotować do konkursu recytatorskiego – usłyszałam głos mamy, kiedy próbowałam pokazać jej swój rysunek. Stałam w drzwiach salonu, ściskając kartkę z kolorowym domkiem, który narysowałam specjalnie dla niej. Mama nawet nie spojrzała w moją stronę. Odwróciła się do mnie plecami i zaczęła czesać Małgosi włosy. Moja młodsza siostra siedziała na krześle, uśmiechnięta, z błyskiem w oku. Była piękna, utalentowana, zawsze idealna. Ja byłam tylko tłem.

Od kiedy pamiętam, czułam się obca we własnej rodzinie. Nikt mnie nigdy nie przytulił bez powodu, nie zapytał, jak się czuję, nie pochwalił, nie stanął w mojej obronie. Mama mówiła mi wprost: „Nie byłaś planowana. Wyszłam za mąż tylko dlatego, że zaszłam w ciążę z tobą”. Te słowa wracały do mnie jak echo za każdym razem, gdy próbowałam zrobić coś dobrze. Tata był cichy, zamknięty w sobie. Pracował dużo, wracał późno i nawet jeśli był w domu, to jakby go nie było. Cały dom kręcił się wokół Małgosi – jej lekcji pianina, jej konkursów, jej urodzinowych przyjęć.

Pamiętam jedno popołudnie, kiedy miałam dziesięć lat. Wróciłam ze szkoły z piątką z matematyki. Byłam dumna – to był mój pierwszy taki sukces. Pobiegłam do kuchni, gdzie mama gotowała obiad.

– Mamo! Dostałam piątkę z matematyki! – powiedziałam z nadzieją.

Mama nawet nie podniosła wzroku znad garnka.

– To dobrze. Ale Małgosia dostała szóstkę z polskiego – odpowiedziała sucho.

Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nigdy nie będę wystarczająco dobra. Nawet jeśli stanę na głowie, zawsze będę tylko „tą drugą”.

Małgosia była moim przeciwieństwem – pewna siebie, otoczona przyjaciółmi, zawsze uśmiechnięta. Rodzice chwalili ją przy każdej okazji. Kiedy miała występ w szkole, cała rodzina przychodziła ją oglądać. Kiedy ja grałam w szkolnym przedstawieniu rolę drzewa, nikt nawet o tym nie wspomniał.

Z czasem nauczyłam się być niewidzialna. Przestałam opowiadać o swoich sukcesach i porażkach. Chowałam się w swoim pokoju z książkami i marzeniami o innym życiu. Często wyobrażałam sobie, że jestem adoptowana i gdzieś tam są ludzie, którzy naprawdę mnie kochają i czekają na mnie.

Najtrudniejsze były święta. Wszyscy składali sobie życzenia, a ja czułam się jak intruz przy własnym stole. Mama zawsze kupowała Małgosi najpiękniejsze prezenty – lalki, ubrania, perfumy. Ja dostawałam coś praktycznego: skarpetki albo zeszyty do szkoły.

Kiedy miałam szesnaście lat, postanowiłam porozmawiać z mamą. Chciałam zapytać ją wprost: dlaczego mnie nie kocha? Znalazłam ją w kuchni, kiedy piekła ciasto dla Małgosi na urodziny.

– Mamo… czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytałam cicho.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz mnie widziała.

– Aniu… Nie rozumiesz? Ty byłaś pomyłką. Nie planowaliśmy ciebie. Ale już jesteś… więc musisz sobie radzić – powiedziała zimno.

Wyszłam wtedy z domu i długo chodziłam po parku. Płakałam tak bardzo, że bolały mnie oczy. Czułam się jak cień – niewidzialna dla wszystkich.

W liceum poznałam Michała. Był inny niż wszyscy – słuchał mnie uważnie, śmiał się z moich żartów, pytał o moje marzenia. Po raz pierwszy poczułam się ważna dla kogoś. Zakochałam się bez pamięci. Opowiadałam mu o swoim domu, o Małgosi i o tym, jak bardzo chciałabym być kochana choć raz tak naprawdę.

– Aniu, jesteś wyjątkowa – mówił mi często Michał. – Nie pozwól im wmówić sobie, że jest inaczej.

Dzięki niemu zaczęłam wierzyć w siebie. Zdałam maturę z bardzo dobrym wynikiem i dostałam się na wymarzone studia w Warszawie. Rodzice nie byli zachwyceni – bali się o Małgosię, która zostawała sama w domu bez starszej siostry do pomocy.

Wyprowadziłam się do stolicy i po raz pierwszy poczułam wolność. Tam nikt nie znał mojej historii. Mogłam być kim chciałam – nie tą gorszą siostrą Ani, ale sobą: Anią Nowak.

Michał był przy mnie przez cały czas. Wspierał mnie podczas egzaminów i pomagał znaleźć pierwszą pracę. Myślałam wtedy: „Może jednak zasługuję na szczęście?”

Ale życie lubi płatać figle. Po dwóch latach Michał wyjechał za granicę do pracy i nasz kontakt zaczął się urywać. Zostałam sama w wielkim mieście z poczuciem pustki i tęsknoty za kimś bliskim.

Pewnego dnia zadzwoniła mama.

– Aniu… Małgosia miała wypadek samochodowy. Leży w szpitalu – powiedziała drżącym głosem.

Wróciłam do rodzinnego miasta natychmiast. W szpitalu zobaczyłam mamę zapłakaną jak nigdy wcześniej i tatę skulonego na krześle pod ścianą. Małgosia leżała nieprzytomna na łóżku otoczona maszynami.

Nagle mama spojrzała na mnie inaczej niż zwykle.

– Aniu… przepraszam cię za wszystko – wyszeptała przez łzy.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez tyle lat czekałam na te słowa… a teraz brzmiały jak echo pustego pokoju.

Małgosia powoli wracała do zdrowia. Spędziłyśmy razem wiele godzin na rozmowach o dzieciństwie i o tym, jak bardzo każda z nas czuła się samotna na swój sposób. Okazało się, że ona też miała swoje lęki i kompleksy – bała się zawieść rodziców i stracić ich miłość.

Po tym wszystkim wróciłam do Warszawy już jako inny człowiek. Zrozumiałam jedno: czasem trzeba przejść przez piekło odrzucenia, żeby odnaleźć siebie naprawdę.

Czy można wybaczyć rodzicom za brak miłości? Czy da się pokochać siebie po tylu latach bycia niewidzialną? Może każdy z nas nosi w sobie jakieś rany… tylko nie każdy potrafi je pokazać innym?